Forum www.oopowiadania.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Painful Remembrance (B) prolog+rozdział I-rozdział V

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.oopowiadania.fora.pl Strona Główna -> Fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Meg43
Gość



Dołączył: 14 Gru 2009
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:34, 14 Gru 2009    Temat postu: Painful Remembrance (B) prolog+rozdział I-rozdział V

PROLOG

Pamiętam wszystko, jak gdyby wydarzyło się to wczoraj.
Zamykam oczy, z których zaczynają spływać łzy.
Noc była wyjątkowa. Ciepła, wręcz prawie duszna, co w stanie Waszyngton jest rzadko spotykane. Moim tatą, jest nie kto inny jak Charlie- komendant policji. Tamtego wieczoru miał dyżur na komisariacie. Właśnie wysiadałam z mamą z auta. Na mojej twarzy gościł wtedy szeroki uśmiech. Uwielbiałam weekendy. Całą rodziną jeździliśmy wtedy na biwaki do La Push, chyba, że padało. Machałam siatkami, w których spoczywały moje ulubione ciastka i inne smakołyki. Charlie zostawił drzwi otwarte- jak zawsze. Kopnęłam lekko drzwi i wbiegłam w podskokach do środka. Wyciągnęłam rękę, aby sięgnąć do włącznika światła, jednak poczułam na niej silny uścisk i upuściłam siatki.
Nawet nie krzyknęłam!
Nawet nie ostrzegłam mamy!

Poczułam ból w całym moim ciele, jak zwykle w tej części wspomnień, ale nie przestałam śledzić dalszych wydarzeń. Robiłam tak codziennie, od kąd tylko sięgam pamięcią.

Nie krzyknęłam, a mogłam, bo nikt nie zasłonił mi ust ręką. Pragnęłam dojrzeć twarz napastnika, ale zamigotały mi tylko dzikie, czerwone oczy i szeroki uśmiech, który dało się dojrzeć w ciemności, przez błyszczące, idealnie białe zęby.
Mama zamknęła drzwi.
Dopiero wtedy zapiszczałam.
Ale było już za późno. Ktoś równie mocno złapał ją za dłonie i cisnął do pokoju obok. Usłyszałam jedynie krzyk matki i śmiech dwóch mężczyzn. Wpatrywałam się w nastałą ciemność kilka minut, może dłużej. Zdenerwowałam się dopiero, gdy krzyki ucichły. Wyrwałam się z uścisku, który w miarę czasu zelżał i pobiegłam do pokoju. W tym samym momencie jeden z facetów wyciągnął nóż i dźgnął mamę prosto w brzuch.
I jeszcze raz…
I jeszcze raz…
I jeszcze raz…

Kolejny skurcz, przy którym zwykle biegłam do łazienki, aby zwymiotować. Nauczyłam się go już kontrolować, więc nie martwiłam się już o to, że zapaskudzę pościel mojego łóżka.

Dywan zalał czerwony płyn i poczułam słodkawy a zarazem metaliczny zapach. Przestał dopiero gdy mnie zobaczył. Szepnął coś w stylu że przeprasza i mama osunęła się na ziemie.
-Małej nie ruszaj!- krzyknął i jak gdyby ochronił mnie przed swoim przyjacielem, kładąc mi zakrwawione ręce na mojej twarzy.
Zaczęłam się dusić. Od zapachu, od widoku mojej mamy, od jej krwi na moich policzkach.
Nawet nie zapłakałam. Wtuliłam się tylko jak małe dziecko w ubranie mordercy, gdy nie pozwalał mi do niej podejść. Zaczęłam jęczeć i się szamotać. Krzyczeć i grozić. Wbiegłam nagle po schodach i wyciągnęłam z pokoju rodziców bezprzewodowy telefon. Zamknęłam się w łazience zanim tamci przybiegli na górę. Wykręciłam numer na policję i czekałam.
Czekałam, przyglądając się sobie w lustrze.
Miałam potargane włosy… cała byłam we krwi, a dwaj mordercy mojej matki próbowali za wszelką cenę dostać się do łazienki.
-Komendant Swa, słucham?
-Tato, oni są tutaj, zabili mamę, przyjedziesz?- nie wiem czemu zadałam tak absurdalne pytanie, ale w tej samej chwili drzwi zostały wywarzone i usłyszałam krzyk ojca.
A może to był mój krzyk.
W każdym bądź razie cisnęli mną o ścianę i jeden z nich zaczął mnie dusić i wykrzykiwać przekleństwa. Nogi zwisły mi w dole, a na mojej szyi znalazł się jego uścisk.
Oczy zaczęły mi się powoli zamykać, gdy przestałam łapać ostatki powietrza.
Przed oczami wcale nie przeleciało mi moje życie.

Parę minut później, siedziałam przed domem na schodach. Kolana przytrzymywałam rękoma, wpatrując się w coraz to bliższe, migające światła wozów policyjnych. Po raz kolejny zwymiotowałam na trawnik.
-Bells, och Bells, kochanie!- ojciec opatulił mnie kocem i uściskał z całej siły.- Co się stało, Bells!
-Mama jest w salonie.- w tej samej chwili dostrzegł, że jestem pokryta zakrzepniętą już krwią i jego wzrok przesunął się na drzwi. Wypuścił mnie delikatnie z objęć i wszedł do środka.
Po sekundzie usłyszałam głośny wrzask i przewracające się meble. Jakaś policjantka przytuliła mnie do swojej piersi, jak matka a ja odepchnęłam ją, zrzuciłam koc i dałam parę kroków w przeciwną stronę niż dom. Zemdlałam.
I nastała błoga cisza...

ROZDZIAŁ I

CZTERY LATA PÓŹNIEJ

Zamknęłam drzwi od mojego starego, zdezelowane pick-upa, którego mimo wszystko kochałam całym sercem. Był jedną z niewielu pamiątek po mamie. Chwyciłam książki i pomaszerowałam w stronę szkolnego budynku.
-Hej Bella!- usłyszałam znajomy krzyk i podskoczyłam. Mike był jedną z niewielu osób w szkole, które wogule fatygowały się, aby ze mną pokonwersować. Mimo tego, nie widniał na liście moich przyjaciół.
Ba, jakiej liście? Przecież ja nie mam przyjaciół?
-Co u ciebie?- spytał otwierając przede mną drzwi. Był miły, nawet bardzo miły, co nie wiem dlaczego uporczywie mnie irytowało.
Może przyzwyczaiłam się do bierności ze strony innych wobec mojej osoby?
-Dobrze. To samo co wczoraj, a u ciebie porządku?
-Jasne. Słyszałaś, że policja ma wznowić jakąś ciekawą sprawę morderstwa? Jakieś nowe okoliczności czy coś. Przynajmniej coś się będzie w naszym nudnym Forks działo.- wzdrygnęłam się na słowo morderstwo, ale nie okazałam żadnych emocji. Pokiwałam tylko znacząco głową i pokazałam dłonią, iż muszę uciekać do klasy.

Spokój. Błogi spokój, nastał wraz z momentem, gdy nauczyciel historii, pan Dawson, wtargnął niczym huragan. Posłał nam ciepły uśmiech, zdjął okulary i usiadł na biurku.
-Kto z was powie, co będzie wyjątkowego na mojej lekcji w przyszłym tygodniu?- zaskrzeczał piskliwym głosem. Pomimo tej wady, naprawdę przepadałam za jego zajęciami.- Nikt? Wyjawię wam tę cudną tajemnicę. Otóż czeka was wtedy sprawdzian z całego dwudziestolecia międzywojennego.
W klasie zrobił się szum. Wszyscy jęczeli, lub spoglądali na siebie nawzajem nieszczęśliwymi oczyma.
Uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy. Umiałam wszystko na pamięć, jeszcze zanim Dawson zaczął przerabiać materiał. Uczyłam się na zapas, byle by tylko załatać jakoś wolny czas, którego chciałam mieć jak najmniej, ze względu na powracające wspomnienia. Wystarczały mi bezsenne noce.

Przerwa obiadowa. Najbardziej znienawidzony przeze mnie czas. Pomimo tego, iż wszyscy zwykle rzucali mi ukradkowe spojrzenia, pełne niezrozumianej litości, tym razem przyglądali mi się uporczywie i robili wręcz przyjacielskie i smutne miny, jak gdyby zmarł ktoś mi bliski.
-Przykro mi.- usłyszałam czyjś szept.- Nie wiedziałem.- chłopak oddalił się ode mnie i usiadł w koncie sali.
Stanęłam jak wryta… pomieszało się do reszty tym ludziom, czy powinnam trafić do wariatkowa?
-Chcesz zjeść z nami lunch? Znajdzie się wolne miejsce przy naszym stole. Będziemy czekać na ciebie o tam.- grupka dziewcząt wskazała na miejsce, zwykle zajmowane przez cherleederki i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, iż rozmawiałam z ich kapitanką.
-Gdybym mógł coś dla ciebie zrobić…- przestałam słuchać. Taca wyleciała mi z rąk i upadła z hukiem o podłogę.
Zrobiło mi się mokro, lecz nie dla tego, że ktoś miał by mnie oblać wiadrem zimnej wody (tak dla dowcipu- nie zdziwiła bym się), lecz z powodu łez, napływających mi do oczu.
W rękach jakiegoś piegowatego pierwszoklasisty, zobaczyłam poranną gazetę. Gazetę, którą czytali wszyscy w Forks, a do której ja nigdy nie zaglądałam. Na pierwszej stronie dziennika, było zamieszczone zdjęcie rodziny. Trzyosobowej rodziny- szczęśliwej, uśmiechniętej i radosnej. Kobieta trzymała na rękach małą dziewczynkę, a mężczyzna obejmował ja w pasie. Znałam to zdjęcie wyjątkowo dobrze. Poniżej znalazła się fotografia kobiety, z powyższego zdjęcia i trzynastoletniej dziewczynki- dziewczynki umazanej krwią. Dziewczynki całej we łzach.
Przestałam oddychać. Albo zły sen, albo głupi żart.
Ktoś objął mnie w pasie i poczułam, jak tracę kontakt z podłogą. Lekko się kołysząc wtuliłam twarz w czyjeś ramie. Było wyjątkowo twarde, lecz rekompensował to przedziwny zapach, którego nigdy wcześniej nie znałam. Zaczęłam się zastanawiać, czy jest to od proszku do prania, czy też może, jakieś drogie perfumy- byle by tylko nie myśleć o feralnej gazecie. W końcu postawiłam na to drugie. Tak, to z pewnością były perfumy.
Teraz skupiłam się na ubraniu, które moczyłam słonawymi łzami- była to czarna koszula, której właściciel podwinął rękawy do łokcia. Moje zmysły nie były w stanie niczego więcej dostrzec, dlatego obróciłam lekko głowę i spojrzałam na mojego wybawcę.
Musiał być wybawcą, zabrał mnie od tłumu i niósł w stronę… właściwie gdzie on mnie niósł?
I tak wszystko było mi jedno. Mógł mnie nawet porwać, zgwałcić i zabić. Nie dbałam o to.
Spojrzałam jeszcze raz na jego twarz. Musiałam wytężyć wzrok:
Blada cera, wystające kości policzkowe, pełne usta, duży, prosty nos i oliwkowe oczy. Znałam go z widzenia. Chodził ze mną bodajże na zajęcia z biologii.
Doszliśmy w końcu na wyznaczone przez chłopaka miejsce, lecz gdy tylko usłyszałam wiercący mi uszy, kobiecy głosik, przycisnęłam się jeszcze bardziej do owego chłopaka. Czy ktokolwiek to był, nie mógł milczeć tak jak mój wybawca?
Najwyraźniej nie.
-Cóż to się stało?- usłyszałam skrzeczący baryton, i czując, że chłopak chce mnie postawić na ziemie wylałam kolejną porcję łez i zacisnęłam dłonie na jego marmurowej szyi.
Poskutkowało.
Usiadł ze mną na łóżku, bo jak się później okazało był to gabinet pielęgniarki.
Wzdrygnęłam się po raz kolejny tego dnia.
Poczułam zimną dłoń na moim policzku, która zabrała z niego moje kasztanowe włosy. Ukryłam twarz. Byłam pewna, iż wyglądam jak niedoszła samobójczyni z podkrążonymi oczami i sinymi ustami. Schowałam twarz w jego koszuli.
-Kim jesteś?- szepnęłam po niedługim czasie. To dla tego, że i pielęgniarka zaczęła milczeć, widząc, że to mi pomaga.
-To ja, Edward. Kojarzysz mnie? Chodzimy razem na zajęcia z biologii.
-Nie. Tak.- to była najgłupsza odpowiedź w moim życiu, ale chłopak tylko posłał mi ciepły uśmiech. Pomimo tego, jego oczy wciąż wydawały mi się nieobecne i przelane złością.
-Lepiej się już czujesz? Możesz wstać?- nie chcąc popełnić kolejnej gafy zsunęłam się po woli z jego kolan i poczułam ziemię pod nogami.
Wszystko zawirowało mi przed oczami i Edward w ostatniej chwili, po raz drugi tego dnia mnie uratował.
-Przepraszam.- zwykłam chodzić i wszystkich i wszystko przepraszać. A było za co.
Wystarczyła, chyba moja obecność, prawda?
-Za co?- spytał najwyraźniej rozbawiony.
-Za to, że upadłam i za to, ż musiałeś mnie nieść i za to, że prawie na ciebie zwymiotowałam i…- przymknij się! Za dużo szczegółów, zdecydowanie za dużo.
-Chyba naprawdę się źle czujesz. Wygadujesz dziwne bzdury.
-Twój tata już tu jedzie.- pielęgniarka przyłożyła mi dłoń do czoła.
-Więc muszę już iść. Na lekcje.- szepnął Edward.
-Jak mam ci dziękować?- chciałam podnieść głowę, aby odprowadzić go wzrokiem. Z miernym skutkiem.
-Nie musisz. Mam nadzieję, że reszta twojego dnia będzie bardziej udana. Do jutra.- trzasnął drzwiami.
Taaa, z pewnością będzie udany. Już się nie mogę doczekać!

ROZDZIAŁ II

RODZINKA CULLEN’ÓW ZAPRASZA


Jechałam z tatą jego radiowozem i wpatrywałam się w jego zatroskana minę. Czekałam z niecierpliwością, aż w końcu otworzy usta i wyjaśni mi całe to zajście, jednak w ciąż udawał, że mnie tu nie ma. Od czasu do czasu spoglądał na mnie jedynie kątem oka, aby upewnić się, że nie zarzygałam mu szoferki.
-Ekhm.- każdy głupi by się zoriętował co oznacza moje głośne chrząknięcie, ale Charlie był uparty jak nikt inny.
Cóż, miałam to po nim.
-Tato?- podskoczył do góry jak oparzony.- Wszystko w porządku?- spytałam gdy naprostował kierownicę, po tym jak prawie zjechał na pobocze.
Pokiwał tylko głową.
-Tato?- nie tak łatwo się mnie pozbyć.- Czy mógłbyś nie zbywać mnie swoim milczeniem? To krępujące i irytujące. Czekam na wyjaśnienia i dobrze o tym wiesz.- złapałam powietrze.
-Aha.- mruknął i miałam wrażenie że ponownie mi nie odpowie.- Bells, nie chciałem, żebyś wiedziała. To wszystko.
-Świetnie. Udało ci się! Nie sądzisz, że gdybym dowiedziała się tego od ciebie, było by mi łatwiej? Lepiej? Nie zrobiłam bym przedstawienia przed całą szkołą!
-Och, nie przesadzaj. Nie wiedziałem, że ktoś spoza policji się o tym dowie.
-Wiem, ale mimo wszystko powinieneś mi powiedzieć.
-To zależy z której strony patrzeć. Po prostu nie chciałem, żebyś znowu przez to przechodziła. Wystarczy, że ja to robię.
-No właśnie. A z tego co wiem, jesteśmy rodziną. A rodzina powinna się wspierać, a nie ukrywać prawdę.
-Isabello!- dojechaliśmy właśnie przed dom i ojciec w końcu na mnie spojrzał.- Przestań robić mi wykłady. Może masz rację, nie pomyślałem, ale miałem na względzie twoje dobre samopoczucie.
-No tak, zwykle jestem wesoła i uśmiechnięta. Codziennie mykam na imprezy i teraz zamknę się w pokoju i nie będę nigdzie wychodzić.- przechyliłam głowę na to ironiczne wyznanie. Kompletnie mnie nie rozumiał.
-Będziesz mnie od teraz informował na bieżąco.- przytaknął.- więc powiedz co się nowego ruszyło w śledztwie, że je wznowiliście.
-Uhmm. Nikt wcześniej tego nie połączył, ale w dwie noce później, zamordowano żonę David’a Pearl’a. No więc, grzebałem w starych aktach i okazało się, że to ten sam nóż. To samo ostrze.

Kolejna nieprzespana noc. Prawie do trzeciej siedziałam zwinięta w kłębek na łóżku i wpatrywałam się w pełnie księżyca wiszącą wprost nad moim oknem. Co chwilę zakrywały go chmury. Nie wiem jak to zrobiłam, ale w końcu udało mi się zamknąć oczy.

Obudził mnie mój własny krzyk i jak co ranek, Charlie przybiegł mnie obudzić. Czasem miałam przez to wyrzuty sumienia, że nie pozwalam mu nigdy dłużej pospać- nawet gdy szedł na drugą zmianę.
-Już w porządku.- pogłaskał mnie szorstką dłonią po włosach i pozwolił opaść spowrotem na poduszkę.
-Przepraszam.- szepnęłam.
Tak było co dzień. Takie powitanie nowego dnia.
Czyż nie piękne?
Wzięłam w pośpiechu prysznic, ubrałam się w lekko znoszone już moje ulubione, jasne jeansy, t-shirt z napisałem I love rock & roll i brązową bluzę z wielkimi kieszeniami, w których mogłam schować moje dłonie. Przeczesałam włosy szczotką i chwyciłam przygotowaną dla mnie przez ojca kanapkę z Nutellą.
-Dzięki!- krzyknęłam i pomaszerowałam z plecakiem do samochodu.
Byłam pewna, że będzie to ciężki dzień.
Dojechałam po dwudziestu minutach pod szkołę. O wiele wcześniej niż zwykle. Za wszelką cenę pragnęłam uniknąć smutnych spojrzeń, rzucanych w moim kierunku.
Weszłam do klasy i usiadłam na swoim miejscu. Włożyłam w uszy słuchawki i nacisnęłam play. Następny temat z biologii wydawał mi się wyjątkowo nudny, dlatego zamknęłam podręcznik i wpatrywałam się nieruchomo w tablicę.
O nie. Szybko musiałam skierować myśli na coś innego, byle by nie pozwolić temu wrócić.
Pierwszy temat który mi się nasunął nazywał się nie inaczej jak Edward Cullen. Zaczęłam dokładnie przypominać sobie wczorajsze zajście.
W tej samej chwili na moich skroniach poczułam czyjś dotyk i muzyka ze słuchawek oddalała się z każdą sekundą.
-Porwali by cię a ty byś nie zaółważyła.- obok mnie zasiadł mój wczorajszy wybawca i posłał mi (jak to miał już w zwyczaju) szeroki uśmiech.
-Ale ty zawsze jesteś w pobliżu.- wyrwałam mu je i nie wiedzieć czemu zrobiłam naburmuszoną minę. Za dużo sobie pozwalał.
-Wiesz, muszę ci o czym powiedzieć. Ciekaw jestem czy już wiesz…
-Bella!- Mike wpadł do klasy i zdjął przemoczoną deszczem kurtkę. Zamarł na nasz widok, ale po chwili wahania podszedł i ucałował mnie w policzki.- Jak się dzisiaj czujesz?
-Lepiej. Dzięki. To…
-Cullen? Co tu robisz tak wcześnie? Zwykle się spóźniasz.- Mike ukazał rząd białych zębów, jednak jego wzrok mówił całkowicie co innego.
-Do zobaczenia.- szepnął mi cicho Edward, wstał i przeszedł do ławki, w której zwykle siedział.
-Mike…
-Nie musisz mi dziękować Bello. On tak na ciebie dziwnie patrzy. Jak gdybyś była czymś do zjedzenia. Nie ufam mu. Nie bój się. Będę miał cię na oku.- uścisnął moją dłoń i przeszedł do ławki za mną, którą dzielił z Jessicą.
Mój wzrok powędrował niepewnie na Edwarda. Siedział i przeczesywał dłonią swoje włosy. Zielone oczy zalśniły, gdy napotkał moje spojrzenie. Twarz zalała mi się czerwonym rumieńcem.

Stołówka.
Bleee! Ohyda!
Usiadłam szybko w rogu i zapełniłam usta dojrzałym jabłkiem. Smakowało wyśmienicie. Zoriętowałem się dopiero, że wczoraj zjadłam jedynie śniadanie, składające się z tego pożywnego owocu (jeśli można to nazwać śniadaniem). Wypiłam sok i wyprostowałam się na krześle. Wszyscy na mnie patrzyli, ale już nie tak natrętnie jak wczoraj. Pogodziłam się z tym, tak sądzę.
Dwa stoliki dalej siedziały trzy osoby, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Był to Edward z rodziną: Alice, z którą zawsze trzymał się razem i Emmet- chłopak który wyglądał jak gdyby łykał sterydy dwa razy dziennie. Kiedyś, towarzyszyli im inni: bodajże Jasper- blondyn o wściekłych, błękitnych oczach i Rosalie, najpiękniejsza dziewczyna jaka kiedykolwiek istniała. Przy niej nawet miss Stanów Zjednoczonych… ba! Miss świata mogła się poczuć jak brzydki wybryk natury. Ale tamci skończyli szkołę chyba z rok czy dwa lata temu. Żadne z nich nie wyglądało na siedemnaście lat. Gdybym spotkała ich na ulicy dała bym im spokojnie dwadzieścia, jeśli nie dwadzieścia kilka. Z tego co słyszałam Alice i Edward byli najmłodsi. To wszystko co wiedziałam o tej idealnej rodzinie. Tez byli uznawani za dziwaków, ale dziwaków całkowicie innych niż ja. Byli zapraszani na wszystkie imprezy, każdy chciał ich mieć na swojej. Krążyły już o nich legendy. Zresztą przy takim wyglądzie i takiej ilości pieniędzy jaką posiadali (wystarczy spojrzeć na ubrania i samochody) na przyjaciela mogli zdobyć każdego. Dziwakami byli jedynie, bo trzymali się w szkole z daleka od towarzyskich rozmów. Nie przepadali za plotkami i nie pozwalali nikomu zbliżać się do ich stolika.
Widocznie zmienili zdanie, bo cała trójka szła w moim kierunku.
-Cześć.- Edward odsunął sobie krzesło i zasiadł na wprost mnie. W jego ślady poszła mała, wesoła brunetka i napakowany Emmet.
Spanikowałam i zaczęłam się rozglądać byle by nie patrzeć na ich idealne rysy.
-Coś się stało? Bo jeśli chcecie mnie pocieszać, to ja już pójdę- chwyciłam za pasek mojego plecaka, ale Alice położyła mi swoją dłoń na ramieniu.
-Spokojnie Bello. Jestem Alice i uwierz mi, nie zamierzamy cię męczyć. Po prostu Edward nam dużo o tobie opowiadał.- ten z kolei bawił się solniczką.
-I?
-Chyba… chyba dokończymy naszą rozmowę później.- dopiero teraz zoriętowałam się, że w stołówce nastała idealna cisza. Wszyscy się na nas gapili. Znowu!
Alice pochyliła się nade mną i szepnęła:
-Jeśli masz dzisiaj trochę czasu to będziemy na ciebie czekać po lekcjach przy samochodzie. Przyjdziesz?- nie oczekując na moją odpowiedź Emmet i Alice wstali i odeszli w głąb sali.
-Przyjdziesz?- kompletnie zapomniałam o trzecim Cullen’ie.
-Ekhm. Zobaczę. Chyba tak. Dlaczego tak wam na tym zależy?
-Widzisz, Alice szuka przyjaciółki od kiedy Rosalie odeszła ze szkoły. A Emmet, Emmet lubi każdego i…
-Ale dlaczego akurat ja?
-Bo jesteś spokojna, poukładana… nie jesteś taka jak inni.
-Nadal nic nie rozumiem. I tak po prostu mam się stać waszą zabawką?
-Jaką zabawką? Bello! To…
-A ty?
-Co ja?
-Powiedziałeś, czemu Alice chce abym przyszła i Emmet, ale nie wspomniałeś o sobie. Nie podoba ci się ten pomysł?
-Skąd. To był mój pomysł.- zatkało mnie.- I uwierz, nie ma to nic wspólnego z tym artykułem.
-Dobrze, przemyśle to.- Kolejny wielki gryz jabłka, aby odstraszyć tego dziwaka. Byli bardziej szurnięci niż ja sama! Ale nawet to go nie zniesmaczyło, kiedy miałam pełną buzię. Wstał za to, przeszedł bliżej mnie i nie zwracając uwagi na gapiów dotknął kciukiem kącika moich ust.
-Miałaś kawałek jabłka.- usprawiedliwił się i zostawił mnie całą skamieniałą.
Tak. Kompletnie zwariowana rodzinka.


ROZDZIAŁ III

ZAPROSZENIE ODRZUCONE
(WYCIECZKA DO LA PUSH)


W końcu zdecydowałam, że wymknę się ze szkoły, za nim Cullen’i cokolwiek zaółważął. Założyłam po lekcjach kaptur na głowę i wsiadłam pośpiesznie do mojego pick-upa. Ruszyłam zanim ktokolwiek wyszedł jeszcze ze szkoły.
Uff.
Dojechałam do domu szybciej niż zwykle. Charliego nie było. Odgrzałam wczorajszy obiad, którego nie zjadłam i włączyłam telewizor. Nie zoriętowałem się kiedy zasnęłam.
Otworzyłam szybko oczy.
Był już niestety późny wieczór.
Nic się nie uczyłam, nic nie posprzątałam. Kompletnie nic!
-Bello! Kolacja.
-Dzięki tato. Nie jestem godna.- odstawiłam do zlewu talerz po obiedzie pokazując go wpierw Charliemu.
Zadzwonił dzwonek.
-Otworzysz? Billy obiecał wpaść z Jacob’em. Pamiętasz tego chłopaka z rezerwatu?
-Jasne.- uchyliłam drzwi nie patrząc przez judasz, gotowa uściskać starych znajomych. Ku mojemu zdziwieniu na ganku wcale nie sterczało dwóch indian, a jedynie jeden, blady, wysoki chłopak.
-Jednak nie przyszłaś.
-Nie obiecałam.
-Alice była strasznie zawiedziona.
-chcesz we mnie wywołać poczucie winy czy współczucie?
-Ani jedno, ani drugie.
-Mogę wejść? Cały jestem przemoczony.- wpakował się do środka i rozejrzał się wkoło.- Przyjemnie tu.
-Billy…- Charlie wpakował się do przedpokoju, jednak na widok Cullen’a jego twarz wyraźnie posępniała.- Jesteś synem Carlisle’a, tak?
-Nazywam się Edward Cullen. Jestem znajomym pańskiej córki i mam pytanie. Czy mógłbym ją zabrać na godzinę lub dwie?
-Słucham?- wykrzyczeliśmy oboje niedowierzając.
-Spokojnie. W samochodzie czeka jeszcze moja młodsza siostra. Bella miała się z nami dzisiaj spotkać, ale najwyraźniej coś jej wypadło.
-Wybacz Edward, ale spodziewam się gości i…
-Ależ Bells!- Ojciec znalazł się w siódmym niebie. W końcu ktoś chciał mnie zabrać z domu.- To wspaniały pomysł. Jeśli wrócisz przed jedenastą, Jacob na pewno jeszcze będzie. Planujemy oglądać mecz, a to trochę potrwa. Jedź i baw się dobrze.- Charlie sam założył mi na plecy kurtkę i wypchnął za drzwi.
Chciało mi się płakać, ale ruszyłam w stronę lśniącego, srebrnego Volvo.
-I gdzie ta twoja siostra?
-Kłamałem.
-Chcesz mnie wywieźć do lasu?
-Miałem nieco inne plany, ale ten wydaje się kuszący. Jeszcze to przemyślę.

Edward pozwolił mi milczeć. Sam opowiadał o swojej rodzinie i o tym, abym nie oceniała ich zbyt prędko, bo przy bliższym zapoznaniu wiele zyskują. W końcu obudziłam się z letargu i zaółważyłam, że dotarliśmy na miejsce, gdziekolwiek byliśmy. Wysiadłam i oparłam się o samochód. Było już dość ciemno, jednak wszystko potrafiłam dojrzeć. Znajdowaliśmy się na plaży La Push. Wieki tu nie byłam. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Nic się nie zmieniło. Wciąż fale rozbijały się niedbale o złoty piasek i wystające skały. Zimne powietrze mocno uderzało o twarz i rozwiewało moje włosy. Przymknęłam powieki aby móc cieszyć się tą chwilą. Skąd Edward do cholery wiedział dokąd mnie zabrać?
-To najpiękniejsze miejsce w Forks, nie licząc pewnej polany.- szepnął tak cicho, że ledwo co go dosłyszałam.
-Jak…- zabrakło mi słów. Podeszłam bliżej wody i przykucnęłam mocząc w niej ręce.
-Nie zimno ci?- był straszliwie troskliwy. Aż za bardzo. Czułam się jak z Charliem.
-Trochę.- przyznałam i od razu tego pożałowałam. Edward zsunął ze swych ramion szary płaszcz i założył go na moje plecy, pocierając je przy tym, aby zrobiło mi się cieplej.
Staliśmy przez chwilę w milczeniu. Zdawał się napawać tą chwilą tak samo mocno jak ja.
-Przepraszam, że nie przyszłam.
-Nic nie szkodzi. Tak myślałem.
-Uważałeś że nie przyjdę?
-Byłem tego prawie pewien.- znał mnie najwyraźniej lepiej niż ja sama. Przewidywał każdy mój ruch, ratował w ciężkich sytuacjach, wiedział co zaplanuje i gdzie mnie zabrać abym zapomniała o wszystkich troskach.- Kim jest Jacob?
-Hę?- nie usłyszałam jego pytania, przez głośny szum fal.
-Charlie mówił, że spokojnie spotkasz się z Jacobem? To jakiś twój przyjaciel?
-A tak. Znajomy z rezerwatu. Nasi ojcowie przyjaźnią się od kąd byli dzieciakami. Spotykają się przynajmniej raz w tygodni aby napić się piwa i pooglądać mecz.
-Aha.- Stanęłam jak sparaliżowana, gdy dotknął opuszkami palców mojej dłoni. Co on wyprawiał? Splótł nasze ręce, gdy ja wstrzymałam oddech. Starałam się wsłuchać w dźwięki wydawane przez mewy, ale wychodziło mi to naprawdę marnie. Delikatnie rysował kciukiem kółka po wnętrzu mojej dłoni.
Miałam nieodparte wrażenie że staliśmy w takim bezruchu z pół godziny. Edward zerknął na zegarek i cofnął swoją rękę.
-Późno już. Twój tata będzie się martwił.
-Tak. Z pewnością.- zgrzytnęłam zębami. Był zapewne tak zajęty meczem, że nawet zapomniał o mojej nieobecności. Ale fakt faktem, że powinnam już wracać i nie kusić losu.

-Jacob!- krzyknęłam. Byłam uradowana po powrocie do domu widząc znajoma twarz.
-Hej!- przytulił mnie z całej siły.
-Boże! Znowu urosłeś.
-Tak. Co u ciebie?
-To co zwykle. Właśnie wracam z La Push.
-Czemu nie powiedziałaś, że tam będziesz dzisiaj? Został bym w domu.
-Zadzwoniła bym gdybym tylko wiedziała, że tam będę. Charlie i Billy oglądają mecz?
-Tak i siorbią piwsko. Wiesz, witamina R i te sprawy.- zaśmiałam się po raz kolejny tego dnia.
Co się ze mną działo?
Czułam się coraz szczęśliwsza.
Nie, to nie możliwe, że dzięki Edwardowi…- natychmiast odrzuciłam tę myśl.
-Szkoda, że tak późno wróciłaś. Niedługo będziemy się zbierali.
-Ale opowiadaj. Jak szkoła w rezerwacie?
-W porządku.
-Są jakieś fajne dziewczyny?
-Bella.- chłopak zalał się rumieńcem. Byłam dumna, ze w końcu ktoś zrobił to za mnie.- Wiesz, że nie.
Postawiłam przed indianinem kubek ciepłej herbaty.
-Charlie cię zaniedbuje.- stwierdziłam. Billemu oddał by cały swój majątek a o Jacobie by zapomniał.
-Nie wiń go. Od miesiąca czekali na ten mecz. To jakieś super ważne spotkanie. Chyba najważniejsze w tym sezonie.
-Aha. Pewnie cały czas się nudziłeś.
-Tylko trochę.
Posłałam mu szerokie uśmiech.
Uśmiech?!
-Sama byłaś dzisiaj w La Push?
-Nie. Ze znajomym.
-To twój chłopak?- Jacob wyszczerzył zęby i puścił perskie oko.
-Nie. To mój znajomy. Chyba.
-Znam go?
-Nie sądzę. Jest ode mnie ze szkoły.
-Myślałem, że nie masz za wielu znajomych w szkole. To ten wkurzający Mike?
-Nie.
-Więc kto?
-Edward Cullen, syn Carlisle’a, on zabrał…- przerwałam widząc zniesmaczoną minę mojego przyjaciela.- Coś nie tak?
-Cullen? No wiesz, blada cera, zimne spojrzenie i te sprawy?
-Też jestem blada. I wcale nie ma zimnego spojrzenia. Jego oczy są zielone.
-Czyli jednak jest twoim chłopakiem.
-Nie!- wstałam od stołu oburzona. Do czego on zmierzał.
-O co ci wogule chodzi?
-To nie jest najlepsze towarzystwo dla ciebie. Uwierz mi.
-A co ci do tego z kim się spotykam!
-To spotykasz się z nim czy nie?
-Boże, Jacob! Jesteś bardziej irytujący niż mój ojciec.
-Odpowiedz!
-Mówiłam ci już dwa razy że to mój kolega. Taki sam jak ty. Pomógł mi kiedy byłam w trudnej sytuacji.
-Tak to się zwykle zaczyna. Uważaj, Bello! Oni nie zaprzyjaźniają się z nikim bez powodu. Chcą cię wykorzystać. Mówię ci.
-Pleciesz bzdury. Zajmij się własnym życiem. Myślałam, że się ucieszysz że w końcu znalazłam towarzystwo.
-Tak, ucieszył bym się gdyby to nie byli Cullen’i!
-A co z nimi jest nie tak?
-Oni nie są dobrzy.
-Nie są dobrzy? Trochę beznadziejnie argumentujesz swoje zdanie. Jesteś pewnie uprzedzony i tyle.
-Bella, wiem co mówię!
-Dobranoc. Zrobiłam się śpiąca.- poszłam tupiąc nogami jak małe dziecko do pokoju i walnęłam się na łóżko. Co Jacob sobie myślał? Kim on jest, aby mówić mu z kim się mogę spotykać a z kim nie. Rodzice Edwarda byli znani z przyjacielskiego nastawienia, a Carlisle był świetnym lekarzem. Nigdy nie słyszałam, aby popełnili jakąś gafę. I nie zamierzałam zrywać mojej nowej znajomości, przez głupie zdanie głupiego indianina.
Przy Edwardzie zapominałam o wszystkich nieprzyjemnych myślach. Przy Edwardzie czułam się wyjątkowo dobrze.
Może aż za dobrze?





ROZDZIAŁ IV

PRAWDA


Obudziłam się, gdy na dworzu było jeszcze ciemno. Włączyłam radio, które stało nieużywane na moim biurku od dłuższego czasu. Leciało właśnie jakieś ciche, spokojne nagranie- w sam raz na początek dnia. Przynajmniej pomogło ukoić moje nerwy na wspomnienie wczorajszej reakcji Jacoba.
Co za bezczelny, irytujący, chamski, nie wychowany…- zabrakło mi tchu.
Poranna toaleta zabrała mi dwadzieścia minut.
Po powrocie do pokoju otworzyłam na roścież okno i odsłoniłam niebieską zasłonę. Wychyliłam się aby złapać trochę świeżego powietrza, ale zamiast tego oczy wyszły mi z orbit. Edward Cullen stał pod moim domem, oparty o swoje lśniące Volvo, wpatrywał się wprost we mnie. Krępujące i przyjemne zarazem. Założyłam na nogi czarne trampki i zbiegłam najciszej jak tylko potrafiłam.
-Dzień dobry.- skinął głową i uchylił drzwiczki pasażera.
-Edward!- syknęłam podenerwowana. W duchu błagałam, aby Charlie się nie obudził.- Nie mogę nigdzie z tobą jechać. Mój tata się niedługo obudzi.
-Jestem pewien, że nie będzie miał nic przeciwko. Zostaw mu kartkę. Nie zabieram cię daleko.
-Świetnie, ale jest weekend. I miałam już plany.
-Nie mogła byś ich przełożyć? Dla mnie?
-Jesteś zbyt pewny siebie.
-Wiem. Wsiadaj.- na jego twarzy malował się diabelski uśmieszek.
-Poczekaj, zostawię tą kartkę. Wróciłam pośpiesznie do domu i zostawiłam informację na stole w kuchni: Tato, pojechałam z Edwardem. Wrócę niedługo. W lodówce zostawiłam ci kanapki na śniadanie. Kocham cię.
Wróciłam do Edwarda, który wciąż stał i otwierał dla mnie drzwi auta. Usadowiłam się w ciepłym, nagrzanym fotelu i obserwowałam jak odpala silnik. Chodził bez zarzutu- w przeciwieństwie do mojego pick-upa, ale i tak było to dla mnie najcudowniejsze auto pod słońcem.
Dlaczego?
Bo było moje.
Zdjęłam kurtkę i obserwowałam śpiące jeszcze miasteczko. Minęliśmy kilka znajomych domów, szkołę, pocztę i komisariat. Jechaliśmy coraz dalej.
-Gdzie dzisiaj jedziemy?
-To będzie kolejna niespodzianka.
-Nie wspominałam ci, że nie przepadam za niespodziankami?
-Nie.
-To teraz już wiesz. Więc jak, powiesz mi?
-Niekoniecznie.
-Ty też mnie irytujesz!- obróciłam obrażona głowę i przyglądałam się mijanemu krajobrazowi.- Po za tym, mógł byś trochę zwolnić.
-Spokojnie. Nic ci nie grozi.
-Powiedz to śliskiej nawierzchni i drzewom dookoła.- wywołałam u niego serię chichotu.- Aż tak cię śmieszy to, że przez ciebie mogę zginąć?
-Możesz przeze mnie zginąć, owszem ale nie w tym samochodzie. Ot co to nie. Zresztą ja przez ciebie też.
-Pogubiłam się.
-Ja też.
-Że co? Boże! Jak trudno jest z tobą konwersować.
-Tylko ci się tak zdaje.
-Cały czas odpowiadasz jakimiś zagadkami.
-Bo o niczym jeszcze nie wiesz.
-A kiedy się dowiem?
-Już za chwilę zostaniesz oświecona.
-Alleluja!- kolejny uśmiech. Chyba podobało u się, gdy się denerwowałam.
-Bello.- jego twarz spoważniała. Prawie się wystraszyłam. Zatrzymał samochód na poboczu.- Musimy poważnie porozmawiać.
-Okay.- powiedziałam, widząc że oczekuje mojej odpowiedzi.- Więc..?
-Posłuchaj mnie.- położył mi dłonie na ramionach i lekko mną potrząsnął.- Zadając się z tobą nas oboje narażam na niebezpieczeństwo, rozumiesz?
-Nie.
-I w tym cały problem. Widzisz, uciekałem od ciebie przez tak długi czas, ale kiedy zobaczyłem cię wtedy w stołówce przestałem nad sobą panować. Otóż Blackowie…
-Masz na myśli Jacoba?
-Dokładnie. On i jego ojciec i wszyscy inni z rezerwatu. Widzisz, my, znaczy moja rodzina, my nie jesteśmy z nimi w najlepszych stosunkach od wielu, wielu lat.
-Zaółważyłam. Wczoraj Jacob nieźle się na mnie wkurzył gdy dowiedział się, że byłam z tobą w La Push.
-Rozmawiałaś z nim wczoraj o mnie?
-Tak. Pokłóciliśmy się, ale powiedz o co chodzi
-Możesz mi nie wierzyć, jeśli nie chcesz, możesz się mnie zacząć bać, zrozumiem, ale…
-Powiedz w reszcie o co chodzi bo naprawdę zaczynasz mnie przerażać.
-Plemię Quileute, oni wiedzą o nas coś, czego nikt inny nie wie.
-Co to takiego?
-Zamordowałem z moim bratem człowieka.
Przed oczami zawirował mi świat, a głowa opadła w ramiona Edwarda.

-Bello? Bello?- leżałam na wygodnym, miękkim materacu. W pokoju było całkiem jasno, dlatego przyzwyczajenie się do światła zajęło mi kilka minut.- Bello?
Edward siedział obok mnie, na łóżku i trzymał za rękę. Był bardziej przejęty niż ja sama. Odruchowo cofnęłam dłoń i przysunęłam się bliżej ściany.
-Spokojnie Bello. Nic ci nie grozi. Jeśli się mnie boisz, zrozumiem.
Dopiero gdy mi o tym przypomniał wspomnienia wróciły. Musiałam zemdleć.
-Nie boję się. Gdzie jestem?
-W moim domu. Rodzice, Alice i Emmet nie mogą się doczekać, aż się ockniesz. Pójdę im powiedzieć.
-Nie. Zostań!- tym razem to ja go dotknęłam i zmniejszyłam odległość naszych ciał.- Opowiedz mi wszystko dokładnie.
-Dobrze. Wszystko zaczęło się gdy rok temu, kilka dni przed moimi siedemnastymi urodzinami pojechaliśmy z Emmetem do Port Angeles…

…Mieliśmy zakupić parę potrzebnych nam rzeczy, pójść do baru czy do kina. Dojazd na miejsce zajął nam około godziny. Zaparkowaliśmy obok McDonalda i skierowaliśmy się do centrum miasta. Było lato, i na ulicach panował spory tłok. Postanowiliśmy skręcić w boczną uliczkę. Byliśmy już prawie na miejscu i mieliśmy wrócić na główną ulicę, gdy usłyszałem czyjś krzyk. To kobieta. Stała w bramie jakiegoś bloku i krzyczała, gdy dwóch facetów zaciągało ją w głąb budynku. Nawet się z Emmetem nie zastanawialiśmy. Po prostu puściliśmy się biegiem w ich stronę. Odciągnąłem jednego, Emmet drugiego i zaczęła się bijatyka. Wtedy jeden z nich wyciągnął nóż. Ranił Emmeta w rękę, więc zaszłem go od tyłu i spróbowałem odebrać mu ostrze. Znaleźliśmy się po chwili na ziemi. Leżał nade mną i nóż przyciskał do policzka. Mam jeszcze bliznę. Wtedy Emmet podbiegł mi na pomoc. Zdjął ze mnie skurczybyka, i zabrał mu nóż. Ale ten drugi wyciągnął pistolet. Zamurowało nas i oni to wykorzystali…

…Dalej mam czarną dziurę. Tylko znam wersję Emmeta. Jeden z nich uciekł, ale ten z pistoletem pociągnął za spust i wycelował w tą kobietę. Walnąłem go z całej siły a on upadł. Upadł głową o krawężnik. Wezwaliśmy pogotowie i kobieta powiedziała żebyśmy uciekali. To wszystko.
Po chwili zoriętowałem się, że wciąż mam otwarte usta. Przygryzłam dolną wargę i przytuliłam Edwarda. Wcale nie był mordercą.
Nie w moim rozumowaniu.
-Zrozumiem jeśli teraz czujesz do mnie odrazę. Wiedz tylko, że gdybym, mógł cofnąć czas…
-Przestań! Uratowaliście tą kobietę! Co za głupoty wygadujesz. Jesteś bohaterem, a nie mordercą.- Edward się skrzywił.
-Nie wiesz, Bello co wogule za głupoty wygadujesz.
-Ależ wiem doskonale! Tylko wciąż nie rozumiem, co do tego mają Blackowie i skąd oni o tym wiedzą.
-Bo ci, którzy napadli na tę dziewczynę byli z rezerwatu. Gdyby wyjawili prawdę, donieśli by też na samych siebie. Jeden z tamtych chłopaków nadal żyje. I miewa się całkiem nieźle.
-Ach!- wyrwało się z moich ust. To wszystko wydawało się takie pokręcone. Ciekawa byłam czy Jacob o tym wszystkim wiedział. Musiał! Bo niby dlaczego inaczej nie przepadał za Cullenami?
-Bello, nie boisz się mnie?
-Zwariowałeś? Nie!
-Ani trochę?
-Ani trochę. Wręcz przeciwnie.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet.- szepnął i odwzajemnił w końcu mój uścisk. Ukrył twarz w moich włosach i trwaliśmy tak dopóki Alice nie wbiegła, słysząc zapewne naszą rozmowę.
-Bella!- odsunęłam się prędko od Edwarda i wstałam z łóżka.- Cieszę się, że cię widzę.- sama poczułam wielką ulgę widząc tego małego, ciągle wesołego chochlika.
-Ja też.- Alice przycisnęła guzik na wieży stereo i z głośników zaczęła płynąć delikatna, fortepianowa muzyka.
-Wiesz że Edward komponuje?
-Naprawdę? Nie wspominał.- kolejna tajemnica? No dobrze, jakoś przeżyję.
-To nagranie też jest jego.- przystanęłam i wsłuchałam się. Przepadałam za muzyka poważną, ale tylko gdy siedziałam sama w swoim pokoju i miałam ochotę na zadumę.
Piosenka była cudowna. Delikatna, spokojna, jak gdyby przepełniona ciepłem. Byłam w szoku. Edward z pewnością miał talent. I to wielki.
-Gra jeszcze na gitarze i śpiewa.
-Alice! Zostaw nas samych.- dziewczyna ucałowała brata w policzek i wyskoczyła tak samo szybko jak się pojawiła.
-Przepraszam za nią.
-Nie przepraszaj. Naprawdę to twoje?- potwierdził.- Boże. To jest cudowne. Śpiewasz?
-Trochę sobie nucę od czasu do czasu. To wszystko.
-Czy mógłbyś zanucić?
-Ja chyba…
-Dla mnie. Ja dla ciebie pojechałam.
-No dobrze. Wziął głęboki oddech i z jego ust wypłynęło kilka, przyjemnych dla ucha słów. Wstał i podszedł do mnie bliżej, wciąż nucąc cicho słowa piosenki. Rozmarzyłam się, a moje serce zaczęło bić dwa razy szybciej. Edward najwyraźniej to zaółważył, bo uśmiechnął się szeroko i przysunął jeszcze bliżej. Nie mogąc dłużej wytrzymać tego napięcia, przeniosłam ciężar na palce i sięgnęłam swoimi ustami do jego.
Szybko go pocałowałam i wróciłam na pięty, cała czerwona.
Przestał śpiewać.
Miałam już się skarcić w duchu, kiedy objął mnie w talii i przyciągnął do swojej twarzy. Złożył pocałunek na moich wargach i czując, że go odwzajemniam, jego dłoń powędrowała na mój policzek. Nasze wargi to się rozłączały, to znowu do siebie wracały, aż w końcu Edward rozwarł delikatnie językiem moje usta. Trwało to co najmniej kilka minut, jeśli nie dłużej. Jeździł dłońmi po moich plecach i ramionach, za to ja trzymałam się kurczowo jego włosów. Oderwaliśmy się w końcu od siebie dysząc.
-Bella.- szepnął i odgarnął mi włosy z twarzy.- Obserwowałem cię od bardzo dawna. I chyba się w tobie zakochałem.
Zagłębiłam się w jego oliwkowych oczach. Nie kłamał, a ja miałam wrażenie że dostałam skrzydeł i ulatuję do góry. W żołądku zaczęło mi się przewracać i bynajmniej nie miałam ochoty wymiotować.
-Czuję do ciebie coś, czego do tej pory nigdy nie doświadczyłem.- wciąż pocierał kciukiem moje mokre od pocałunku usta.
Pokiwałam głową i cmoknęłam jego palec.
-Ja ciebie też, chyba… kocham.- nigdy nie byłam najlepsza w okazywaniu uczuć. Tę wadę też mam po ojcu.

ROZDZIAŁ V

ŻYCIE JEST PIĘKNE


-Bella! Gdzieś ty była? Zostawiłaś kartkę, że wychodzisz tylko na chwilę! Nawet nie odbierałaś komórki? Chcesz żebym przedwcześnie wyłysiał?- gdy tylko weszłam do domu, ujrzałam Charliego, który zaczął trząść mną i krzyczeć.- Dziewczyno!
-Przepraszam. Faktycznie, trochę straciłam poczucie czasu, ale też nie przesadzaj. Myślałam, że się cieszysz że w końcu wychodzę.
-Bo się cieszę, ale nie możesz znikać na cały dzień, nie mówiąc mi nawet dokąd idziesz.
-Jak widzisz wciąż żyję i miewam się nawet całkiem nieźle. A teraz wpuść mnie do kuchni, bo zaraz umrę z głodu.
-Edward cię nie nakarmił?
-Ha ha ha.- wyciągnęłam z lodówki kawałek pizzy wegetariańskiej i odgrzałam ją w mikrofali.- Co robiłeś gdy mnie nie było?
-Byłem na komisariacie. Pojechałem też do La Push do Billy’ego.
-Myślałam, że dzisiaj masz wolne od pracy.
-Tak, ale strasznie mi się nudziło więc pojechałem sprawdzić czy wszystko w porządku.
-Ach tak. Mogłeś zrobić pranie, poprasować i sprzątnąć swój pokój. To co się tam dzieje!
-Hej! Ja ci nie mówię jak wygląda twoja sypialnia przez te walające się wszędzie ciuchy.
-Okay. Ale pranie…
-Wcinaj lepiej pizzę.- przygryzłam dolną wargę i wskoczyłam szybko przed telewizor. Wiadomości- nuda. Jakaś brazylijska telenowela- blee! Lista muzyczna- ohyda, same popowe nagrania… pstryknęłam wyłącznik i pognałam do pokoju. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu: dziesięć nieodebranych połączeń- wszystkie od Charliego rzecz jasna. Kilka smsów z reklamami i to wszystko. Kompletnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Pierwszy raz w życiu! Zwykle wracałam do domu, odrabiałam lekcje, sprzątałam całe mieszkanie na błysk i…
Właśnie wyglądałam przez okno. Jacob stał pod nim i rzucał małymi kamyczkami.
-Pssst!
-Co ty tu robisz?
-Zejdziesz?
-Nie ma mowy! Nie wiem czy pamiętasz, ale jeszcze wczoraj zacząłeś na mnie wrzeszczeć bez powodu.
-Przepraszam!
-Przeprosiny odrzucone.
-Och Bella, przestań. Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
-Cofnąć wszystko co powiedziałeś.
-Tego jednego nie mogę zrobić. Nie mogę, bo tak właśnie myślę.
-To na razie.
-Bo zaraz wejdę do ciebie, a jeśli przy okazji złamię kark, to będzie twoja wina.
-Wariat! Już schodzę.
Uważam że zbyt szybko wybaczam ludziom ich bezczelne zachowanie.
Zamknęłam za sobą drzwi i wbiłam wzrok z udawana niechęcią do przyjaciela.
-Bella!- objął mnie swoimi wielkimi łapskami i rozczochrał, jak to mają w zwyczaju starsi bracia.
-Zeszłam. Coś jeszcze?
-Mam dla ciebie prezent.- powoli podniosłam głowę. W ręku Jacoba spoczywał mały wisiorek w kształcie księżyca.
-To dla mnie?- indianin zawiązał mi sznureczek na szyi i przyjrzał się jak spoczywa na mojej piersi.
-Pasuje ci.
-Z jakiej to okazji?
-Jako przeprosiny. Już w porządku.
Nie odpowiedziałam. Posłałam mu uśmiech i pogładziłam wisiorek.
-Będzie cię chronić. To taki amulet. Należał do mojej siostry, ale zostawiła go, nim wyjechałam.
-Ależ, Jake! A jak wróci? Na pewno będzie chciała go odzyskać spowrotem.
-Na pewno nie. Pytałem się jej.
-Ach tak.
-Muszę już uciekać, zanim Billy zoriętuje się, że wcale nie pojechałem na plażę.

***

Poniedziałkowy poranek nie zapowiadał wcale udanego dnia. Gdy tylko zaółważyłam, że wciąż leje nieprzerwanie od wczorajszego wieczoru, moja twarz pochmurniała. Brr! Jak ja nie lubię deszczu.
To się nazywa paradoks. Mieszkam w najbardziej pochmurnym i deszczowym stanie USA.
Charliego już nie było, a że nie byłam głodna i nikt we mnie nie wmuszał śniadania chwyciłam moje ukochane jabłko i znalazłam plecak. Zamknęłam za sobą drzwi i miałam już odpalać silnik mojego auta, gdy pod dom zajechało srebrne volvo.
Szybko zmieniłam zdanie. Dzień nie musiał być wcale taki okropny jak myślałam.
Pognałam w stronę Edwarda i usiadłam po stronie pasażera.
-Dzień dobry. Mam szczęście. Gdybym się spóźnił chociaż o minutę, nikogo bym nie zastał.
-Dzień dobry. Nie wiem czemu szczęściem nazywasz spędzanie czasu z taką marudą jak ja. Widziałeś tą pogodę?
-Gdybym tylko miał taką możliwość przyciągnął bym bliżej słońce, specjalnie dla ciebie.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie codziennie słyszałam takie wyznania.
-Ładnie wyglądasz gdy się czerwienisz.- teraz zapewne wyglądałam już jak burak. Edward zaśmiał się sam do siebie.- Co to?- dotknął mojego wisiorka i wpatrywał się przez co najmniej minutę w niego, zamiast na drogę.
-Patrz jak jedziesz.
-Spokojnie.
-To od Jacoba. Jako przeprosiny.
-No tak. Będziesz go nosić?
-Na początku co prawda, miałam ochotę go wyrzucić, ale później postanowiłam…
-Czy też mogę ci sprawić podobny prezent?
-Jaki znowu prezent?
-Trzymam w domu taki jeden drobiazg. Przyjęła byś?
-Nie.
-Dlaczego?
-Bo nie przyjmę od ciebie niczego cennego.
-Nie rozumiem.
-Edward, Jacob to dla mnie przyjaciel, ale ty… jesteś kimś więcej.- musiał się wysilić, aby usłyszeć moje ostatnie słowa.- Nie możesz mi dawać prezentów. Nie mam nic dla ciebie.
-Nie musisz mi nic dawać. Wystarczy, że jesteś.
-I vice versa.
-Bello!
-Edwardzie!- zaparkował pod szkołą i zrobił kwaśną minę.
-Ale to naprawdę nic takiego.
-Nie ma mowy.
-I tak nie przestanę próbować.
-Gadaj zdrów.- ruszyliśmy w stronę wejścia. Edward kompletnie nie przejmował się rzucanym nam dziwnym spojrzeniom. Spojrzeniom pełnym zdziwienia, zachwytu i czegoś, czego nie umiałam do końca określić.
-Ekhm.- chrząknęłam zirytowana i wczepiłam się mocniej paznokciami w dłoń Edwarda.
-Nie przejmuj się nimi.- powiedział mi na ucho i objął ramieniem. Tak było znacznie lepiej. Poczułam się pewniej i starałam się skupić na czymś innym. Weszliśmy razem do klasy i gdy puściłam jego dłoń zrobiło mi się wyjątkowo zimno. Siedział w drugim końcu sali, a ja musiałam znosić Angelę. No, może nie była taka zła, ale gdybym miała wybierać pomiędzy nią a Edwardem…
Lekcja trwała wiecznie!
Po dzwonku Edward automatycznie znalazł się przy moim boku, niczym bodygard.
-Nie bój się, dzisiaj nie mam zamiaru zemdleć.
-Szkoda. Chętnie bym się zerwał z algebry. Mamy mieć kartkówkę.
-Wiesz, zawsze mogę udawać…- przestałam gadać, gdy doszliśmy do końca korytarza, gdzie zawsze kręciło się najmniej ludzi i Edward delikatnie musnął moje usta. Zakręciło mi się w głowie.
-Jeśli będziesz to robił bez ostrzeżenia, to jednak mogę zemdleć.
-Dobrze wiedzieć.- jeszcze raz pośpiesznie wpił się w moje wargi, nie zważając na przechodzącą właśnie grupkę dziewcząt, którym szczęki opadły na podłogę.
No tak. Kto by pomyślał? Szkolna gwiazda z szarą myszką.
Odwzajemniłam pocałunek i zmrużyłam oczy. Za nic nie chciałam przerywać tej chwili. Edward nie wypuszczał mnie z objęć, nawet gdy zadzwonił dzwonek.
A co mi tam. Najwyżej dostanę nieobecność na angielskim.
Ale wtedy, poczułam jak odrywa się ode mnie i pokazuje niezdarnie że musi iść.
-Jednak się nie chcesz zerwać.
Westchnął i pocałował mnie w czoło po czym złapał mnie za rękę i odprowadził pod salę. Lekcja już się zaczęła.
-Swan! Siadaj szybko na miejsce.- powędrowałam do trzeciej ławki z brzegu.- A teraz powiedz nam co miałaś takiego ważnego do załatwienia.
-Nic. Przepraszam, byłam w łazience i nie usłyszałam dzwonka.- usiadłam i oblizałam usta (czyt. całkowicie nie byłam duchem na lekcji)…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Meg43 dnia Pon 22:42, 14 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blueberry
Fanatyk



Dołączył: 16 Lis 2009
Posty: 1068
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z owond.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 0:30, 18 Gru 2009    Temat postu:

Cytat:
W tym samym momencie jeden z facetów wyciągnął nóż i dźgnął mamę prosto w brzuch.

Po głębszej analizie nie wiem, jak ja bym z tego wybrnęła, ale to nei ja tu mam wybrnywać...xD
Prolog jest całkiem fajny, tak jak zresztą całą resztę opowiadania, starałam się patrzeć tylko na akcję, bo nie mam humoru zwracać za bardzo uwagę na błędy językowe.
Powyższy cytat nieco mnie wybił z takiego jakiegoś dziwnego napięcia powstałego w prologu. Nieco zniszczył ten nastrój, no ale kit, wiem, czepiam się.
Potem już nie jest źle, powiedziałabym nawet, że nieźle.

Rozdziały następne przeczytam kiedy indziej, wybacz, nie starczyło mi cierpliwości (nie lubię zbytnio Zmierzchu xD), ale zapowiada się nieźle, Ci powiem.
Przeglądając, zauważyłam drobiazg:
"wogule"
Khm, "w ogóle", złotko Wink

EDIT:
1. rozdział:

Cytat:
Zrobiło mi się mokro, lecz nie dla tego, że ktoś miał by mnie oblać wiadrem zimnej wody (tak dla dowcipu- nie zdziwiła bym się), lecz z powodu łez, napływających mi do oczu.

Nie ujęłabym tego tak. Szczerze Ci powiem, że nie jest to jednoznaczne i powiem Ci też, że się kojarzy, i to nie głównie z tym, z czym miało się kojarzyć, a czymś bardziej sprośnym. Zmieniłabym jakoś tę część.

Dalej, jak Bella traci kontakt z rzeczywistością...jest ok, tylko końcowy dialog niezbyt mi się podoba. Trochę też kuje w oczy to, że Bella tak jest słabo, zaraz się zrzyga, a tu wygłasza takie skomplikowane zdanie. Większość ludzi na jej miejscu raczej by gadało półsłówkami, próbując powstrzymać salwy wymiotów. Ale tak, owszem, czepiam się, więc sie nie przejmuj.

Resztę zostawiam sobie na weekend. Wstęp i Rozdział 1 pod wpływem akcji, powiem Ci ze wygląda nawet zachęcająco.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Blueberry dnia Pią 23:52, 18 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sonea
Fanatyk



Dołączył: 03 Lip 2009
Posty: 1071
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Świat.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:29, 05 Maj 2010    Temat postu:

Zgadzam się z Blue. Prolog jest bardzo ładny, elegancki, i w ogóle i w szczególe, ale potem coś tak...nie dobiega. Ale może to tylko moja opinia, nie wiem. Albo po prostu nie jestem w stanie o tej godzinie już myśleć. Wybierz sobie jedno.
Generalnie jest ładnie i ciekawie, za co masz u mnie plusa. Smile
Sunny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.oopowiadania.fora.pl Strona Główna -> Fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin