Forum www.oopowiadania.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Destiny [B] - Prolog + Rozdział 3 [04.05.10]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.oopowiadania.fora.pl Strona Główna -> Fantastyka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Madd19
Obserwator



Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Legnica
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:39, 03 Maj 2010    Temat postu: Destiny [B] - Prolog + Rozdział 3 [04.05.10]

Dobra, więc... boje się, ale raz kozie śmierć, jak to mówią Very Happy

Tutaj dodam 1 rozdział, ale na moim chomiku dostępny jest już 3 (http://chomikuj.pl/AliceCullen1920).

<b>Spojler a raczej opis</b>: Dziewczyna ginie w wypadku, wraz z przyjaciółką. Jak potoczy się jej życie pośmiertne? Czy stary naszyjnik jej babci mógł zadecydować o czasie jej śmierci? Co ukrywała babcia i czy Jason odegra w jej "życiu" jakąś rolę? Kim jest Ash? Tajemniczy duch młodego chłopaka? I, co najważniejsze co tak naprawdę jest jej przeznaczone, i czy była tym śmierc Very Happy <b>KONIEC spojleru</b>

<b> PROLOG </b>

Jechałam z koleżanką autem. Ciemna droga, po dwudziestej, ślisko,
ulewa.
– Nie jedziemy za szybko?
– Za szybko?! Jedziemy 40 km/h! Wolniej się już nie da! No, mogę 20
ale wtedy na chatę nie dojedziemy przed północą.
– Okej. Ty prowadzisz. - patrzyłam na pola, które mijaliśmy i wtedy
Sunny najechała na coś.
– Co to było? - serce podeszło mi do gardła.
– Nie wiem. - powiedziała głosem prawie płaczliwym. Odwróciłyśmy
się do tyłu i wtedy samochód wpadł w poślizg. Strach, dachowanie,
uderzenie w drzewo i rów...
Obudziłam się i zobaczyłam, że jestem w aucie Sunny. Przyjaciółka
wciąż spała, więc jej nie budziłam. Coś pchało mnie ku domowi, więc
wysiadłam z auta i ruszyłam pieszo do domu.
W domu nikt nie zwracał na mnie uwagi. Tak jakbym nie istniała.
Żadnego cześć, żadnego spojrzenia na mnie... Dziwne...
Spojrzałam w lustro, ale nie widziałam nic dziwnego. Zaczęłam
wdrapywać się po schodach do swojego pokoju, kiedy potknęłam się o
stopień a moja ręka przeniknęła przez schody.
– Co do...? - zaczęłam, kiedy poczułam coś dziwnego. Za mną szła
mama, ale tak jakby mnie nie widziała i szła i szła i szła i... przeszła
przeze mnie.
Co do cholery się dzieje?!
Zadzwonił telefon. Mama poszła odebrać.
O dziwo, słyszałam wszystko co mówiła osoba dzwoniąca, jakbym
miała lepszy słuch... Kiedy policjant powiedział, że córka mojej mamy
miała śmiertelny wypadek, słuchawka wypadła jej z rąk, a ona sama
rozpłakała się...
Ale ja nie mam... - I wtedy wspomnienia wróciły.
Czy ja...? Czy ja jestem martwa? Czy ja... jestem duchem?

<b> Rozdział Pierwszy </b>

Stała zszokowana po środku holu i patrzyła na swoje ręce.
– Mamo?! - powiedziała, ale kobieta nie usłyszała jej głosu. Płakała.
Caleigh spróbowała złapać balustradę, ale jej ręka przeniknęła przez nią.
Spróbowała raz jeszcze skupiając się na tym by złapać barierkę i udało jej
się. Spróbowała teraz w drugą stronę. Skupiła się na tym, by jej ręka
przeniknęła przez ścianę. Również jej się udało. Ucieszona sukcesem
spróbowała przemówić do rozpaczającej matki.
– Mamo! - powiedziała głośno i dosadnie, skupiając się na tym by
rodzicielka ją usłyszała.
– Caleigh? - matka pociągnęła nosem, po czym, uświadamiając sobie,
że jest sama, rozpłakała się jeszcze bardziej.
– Mamo! Ja tu jestem! Tylko, że ty mnie nie widzisz. Stoję przy
schodach i jestem duchem!
Kobieta rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu, po czym dotknęła
swojego czoła i poszła do kuchni wziąć lek na uspokojenie.
– Mamo! Spójrz! Ja naprawdę jestem duchem! Nie widzisz mnie, ale
zaraz mogę coś dla ciebie podnieść! Tylko powiedz co.
Mama dziewczyny milczała, ale spojrzała niepewnie w stronę lustra.
– Spójrz. Podniosę wazon. - wyciągnęła rękę i podniosła wazon z
kwiatami na wysokość głowy.
Jej mama patrzyła na wazon przerażona, jakby właśnie zobaczyła ducha.
Hm, istotnie tak było.
– Mamo, proszę cię. Uwierz mi... Jeżeli tato też mnie usłyszy, to będzie
znaczyło, że nie jesteś walnięta, prawda?
– Hm, no... tak... - szepnęła, jakby do siebie. Słuch Caleigh stał się o
wiele lepszy niż był... Słyszała, że na podjazd przed domem wjeżdża
samochód ojca. Słyszała jak wyłącza radio, silnik i wysiada z auta.
Wszystkie odruchy dokładnie słyszała.
Ojciec wszedł do domu i wszedł do salonu chcąc przywitać żonę, ale
zobaczył, że mama ma rozmazany tusz na policzkach i zaczerwienione
oczy.
– Czy coś się stało? - spytał cicho.
– Ca... Caleigh... - pociągnęła nosem
– Co z nią?
– Ona... ona nie żyje. Ona i Sunny zginęły w wypadku
samochodowym... wczoraj... wieczorem... - ojciec milczał, ale miał
nieciekawy wyraz twarzy.
– Czy... to one spowodowały?...
– Nie. Jechały wolno... Czterdziestką... Dlaczego?! Dlaczego więc
zginęły?! - mama na nowo zaczęła płakać. Tato podszedł do niej i
przytulił mocno, gładził jej blond loki i pocieszał, mimo iż sam nie
czuł się za dobrze. W końcu Caleigh była jego jedyną córką...
Jedynym dzieckiem...
– Tato! - Caleigh musiała coś powiedzieć. Ojciec podniósł zdziwiony
głowę.
– Słyszałaś? - spytał żony.
– Co?
– Głos... Caleigh... - szepnął i wyglądał jakby zbierało mu się na płacz.
Przełknął głośno ślinę.
– Kochanie, ja... ja... słyszałam ją. Mówiła, że jest duchem i, że... ona
podniosła wazon. Ten obok lustra. Widziałam! Widziałam jak wisiał
w powietrzu!
– Wierzę ci... - powiedział, chcąc uspokoić żonę, mimo iż skłamał.
– Tato, to prawda! - powiedziała Caleigh czując, że ojciec nie uwierzył
mamie. - Jeżeli chcesz sprawdzić proszę! Spójrz na lustro. Podniosę
wazon.
Mężczyzna podniósł delikatnie wzrok i widząc, latający wazon odsunął
od siebie żonę.
– Kochanie! Kochanie, patrz! - mama dziewczyny zobaczyła drugi raz
latający wazon.
– Caleigh... jeżeli naprawdę jesteś duchem... Nie. To nie możliwe...
– Mamo, to prawda! Co mam jeszcze podnieść?! - oboje milczeli, więc
dziewczyna przeszła na drugi koniec pokoju i powiedziała – Teraz
włączę telewizor.
Rodzice dziewczyny patrzyli jak pilot unosi się w powietrzu, jeden guzik
zatapia się w dziurę a ekran rozświetla obraz z CNN.
Dziewczyna usłyszała, że ktoś idzie podjazdem. Ruszyła w stronę drzwi.
Wyszła na zewnątrz i zobaczyła Sunny, bladą z wielkimi oczami.
– Caleigh? - spytała płaczliwie. - Caleigh, dlaczego nikt mnie nie
widzi?
– Mnie też... Sunny, my... my nie żyjemy...
– Co? - strach wykrzywił twarz dziewczyny.
– No. Słyszałam jak policjant mówił mamie. Moja ręka przeniknęła
przez schody, ale... chyba nauczyłam się mówić do ludzi. Mama i tata
mnie słyszą...
– To straszne! Dlaczego!? Ja nie chciałam umierać!
– Ja też nie! Jak to się stało? Pamiętam tylko jak obejrzałyśmy się na to
zwierzę, które przejechałaś i...
– Wjechałyśmy na lód, auto zaczęło skręcać na drzewo i...
– Uderzyłyśmy w nie. Ginąc.
– To chore... - szepnęła Sunny
– Wiem! Chodź. Pójdziemy do mnie. E... nie będę otwierać.
Przenikniemy przez drzwi, ok?
– Ok.
– Tylko się skup na tym by przeniknąć. Nie na tym, by dotknąć drzwi.
– Okej... - Caleigh przeszła przez drzwi, a za nią szła jej przyjaciółka.
Ale zamiast zobaczyć ją po drugiej stronie, we wnętrzu domu,
usłyszała głuchy łoskot.
– Sunny, nic ci nie jest? - spytała wychylając głowę przez drzwi.
– Nie... Tylko... Ałł...
– Daj łapę. - powiedziała Caleigh podając jej dłoń. Ta złapała ją mocno
i została wciągnięta przez drzwi.
– Mamo! Tato! Idę do siebie! - wrzasnęła i poszła z Sunny do swojego
pokoju.
– Dobrze! - odpowiedzieli chórkiem rodzice. Dopiero po chwili
popatrzyli na siebie, przypominając sobie, że ona nie żyje. Że
powiedzieli „dobrze” do ducha...
Sunny weszła za nią do pokoju i usiadła na łóżku. Jednak jej metaforyczne
ciało wpadło w łóżko.
– Ałła! Cholera!
– Musisz... skupić się na tym, że chcesz usiąść! - Cay zaczęła się śmiać,
ale przestała gdy usłyszała jak ktoś dzwoni do drzwi.
– Pójdę zobaczyć kto to. Może z żałobą dla mnie, Ha!
– Szybko się pogodziłaś z tym...
– Życie jest kruche, a ja i tak jakby żyję, nie?
– Praktycznie – tak, ale nie teoretycznie...
– Ok, idę. - Caleigh weszła na schody, kiedy jej mama otworzyła drzwi,
najpierw patrząc kto to, przez wizjer. Powoli otworzyła drzwi.
Na widok tej osoby serce Caleigh zadrżało ze strachu.
W drzwiach stał blondyn z ciemnymi oczami. Miał smutek wymalowany
na twarzy.
– Moje kondolencje, Pani Richardson.
– Och. Dziękuję. - mamie dziewczyny na nowo zebrało się na płacz.
Caleigh widząc, że jej mama znów zaczyna płakać, usiadła ciężko na
schodach. Wtedy blondyn podniósł na nią wzrok.
– Caleigh? Myślałem, że nie... - zaczął, a dziewczyna zszokowana, aż
się podniosła
– Bo jestem martwa. - powiedziała cicho, bez skupiania się nad tym by
chłopak ją usłyszał.
– Więc czemu wyglądasz jak żywa? - usłyszał ją.
– Ty widzisz mnie?! Ty mnie słyszysz?!
– No. Tak, jakbyś była żywa. Tak jak cię widziałem wczoraj i
wcześniej.
Caleigh zeszła ze schodów i stanęła za mamą. Chłopak podążał za nią
wzrokiem.
– Jak to możliwe, że widzisz kogoś kto jest martwy?!
– Widzisz moją córkę? - spytała mama dziewczyny, uważając, że to
zaczyna się robić coraz dziwniejsze.
– Mhm. To znaczy: tak.
– I mnie słyszysz?!
– Tak. - Caleigh skupiła całe swoje myśli na tym, by Jason jej nie
usłyszał.
– Co dostałam z kartkówki? - spytała, skupiając się.
– Nie wiem. Nie oddała jeszcze...
– Jak... Jason, jak ty mnie słyszysz?
– Normalnie. - Caleigh stała tam zdziwiona po czym szybko wbiegła na
górę, wołając Sunny.
– Sunny! Sunny! Chodź!
– Ale co?
– Chodź! - pociągnęła ją. - Jason, widzisz Sunny? - chłopak rozejrzał
się po pomieszczeniu.
– Nie...
– Tu stoi. Koło mnie. - blondyn mrugał przez dłuższą chwilę.
– No... widzę. Ale nie jak ciebie... - powiedział powoli.
– To znaczy? - spytała się jego.
– No... Ciebie widzę, tak jak twoją mamę i innych a ją... jak ducha?
Widzę każde jej rysy, ale tak poza tym widzę co jest za nią. Jest lekko
fosforyzującą na srebrno... - machał rękoma chcąc określić czym jest
Sunny – ...zjawą... Nie. Muszę to sobie przemyśleć. To zbyt
porypane... - sięgnął klamki, by w ostatnim momencie odwrócić – Ale
wrócę tu jutro, by dowiedzieć się o co chodzi. - i wyszedł.
– Jason! - wrzasnęła za nim Caleigh, ale nie wrócił. Dziewczyna
spojrzała skonsternowana na przyjaciółkę.
– Jesteśmy martwe, tak? - dopytała się Sunny
– Tak.
– To jak on cię widzi?
– Przecież sama chcę się dowiedzieć! - wbiegła po schodach do pokoju
i zatrzasnęła je przed nosem przyjaciółki. Sunny przeszła przez nie i
usiadła obok roztrzęsionej Caleigh.
– Jednak cię obeszło.
– Trochę. Gdzie jest ten przeklęty wisiorek?!
– Jaki wisiorek?
– A jaki codziennie noszę?! Ten od babci... Z rubinem...
– A teeen! Hm, nie wiem. Nie widziałam go. Pewnie gdzieś w
szkatułce. - Caleigh zaczęła wyrzucać wszystko z pudełeczka w
poszukiwaniu cennego medalionu.
Kiedy już go odnalazła wróciły wspomnienia, jak go zdobyła. Było to u
babci, tuż przed jej śmiercią. Znaczy, śmiercią babci. Caleigh miała
wtedy siedem lat i jak zawsze komplementowała wisior dyndający na
szyi staruszki. Kobieta zdjęła go, pierwszy raz od wieeelu, wieeelu lat i
założyła dziewczynce na szyję mówiąc:
– Noś go zawsze przy sobie. Zawsze. Nigdy go nie zdejmuj, a jeżeli nie
chcesz go nosić na szyi to chociaż w kieszeni.
– Dobrze, babciu.
– Skarbie, kiedyś zabraknie mnie przy tobie, ale musisz pamiętać, że
zawsze z tobą będę. Przy tobie. - ucałowała małą w czoło i wyszła.
Tej samej nocy zadzwonił do rodziców małej Caleigh sąsiad babci z
wiadomością, że ona odeszła. Umarła.
Caleigh założyła wisiorek i usiadła ciężko na łóżku, obok Sunny. Czy to
już koniec jej życia? Naprawdę? Przecież... Ma dopiero siedemnaście lat!
Całe życie przed nią było! Nawet nie była zakochana! A tych dwóch,
których miała kiedyś za chłopaków nie wytrzymało z nią ponad pół roku!
Chciała poszukać tego przysłowiowego „księcia”!
Rozpłakała się, a jej metaforyczne łzy ciekły po policzkach. Sunny objęła
ją i zaczęła szlochać wraz z nią.
Po paru godzinach zrobiły się senne.
– Powiesz mi, czemu oczy mi opadają i chce mi się spać?
– Nie wiem. Mnie też. - Cay położyła głowę na jednej poduszce. Sunny
popatrzyła przez chwilę i również się położyła obok.
Zasnęły po paru minutach.
Obudziło je jaskrawe światło wpadające przez okno. Była niedziela.
Caleigh, myśląc, że śmierć była tylko snem wstała z łóżka i podeszła do
drzwi. Chciała je popchać, jednak ręka przeniknęła przez nie.
– Nie! Proszę, nie! - szepnęła z przerażeniem. Właśnie wtedy ktoś
zadzwonił do drzwi. Zeszła na dół i przeszła przez nie na dwór. To
był Jason.
– Co ty tu robisz? - spytała. Chłopak przeczesał nerwowo włosy.
– Em, no... Myślałem, że to był kawał czy coś...
– Nie był. - odparła sucho. Blondyn działał jej lekko na nerwy.
– Więc?... Jesteś nie żywa?! Jak to możliwe?!
– Nie wiem i... lepiej wejdźmy do środka.
– Okej. - Otworzył drzwi i wszedł za nią. Weszli do jej żółtego pokoju i
chłopak usiadł na kanapie w rogu. Ona usiadła obok wciąż śpiącej
koleżanki.
– Jason... czemu ty się tym tak interesujesz?
– A jak myślisz? Czy gdybym umarł, a ty byś widziała mojego ducha,
nie byłabyś ciekawa czemu?
– Może i bym była... ale...
– Dzień dobry... Czemu on tu jest? I czemu ja tu jestem? - Sunny
obudziła się i sennie przetarła oczy.
– To nie był sen... - powiedziała szatynka.
– Co? Och... Nie!
– Czy tam jest Sunny? - spytał chłopak.
– Nie widzisz jej?
– E... nie.
– Czemu?
– Nie wiem! - wykrzyczał.
– Jak... jak wy będziecie się uczyć? Jak... co wy będziecie w ogóle
robić?!
– Nie wiem. Chyba nic. Lenić się. Teraz jak myślę, to chyba będę
tęsknić za szkołą. - Jason zaczął się śmiać.
– Mówię serio... - szepnęła przez zaciśnięte zęby. - W końcu...
Wyedukowany duch, to jednak mądry duch.
– Okej, okej. Jeżeli... jeżeli chcesz, możesz chyba chodzić do szkoły? A
jakby co... mogę je wam przynieść.
– Serio? - szatynka poderwała głowę do góry.
– Jasne. - uśmiechnął się delikatnie.
– Jason? - Sunny przemówiła cicho.
– Tak?
– Dobrze, że chociaż ty nas widzisz. - Caleigh zgromiła przyjaciółkę
wzrokiem, a Jason uśmiechnął się do blondynki.
– Tak. Chyba dobrze. - Sunny odwzajemniła promiennie uśmiech, a
Cay wywróciła oczami. Niech się tylko nie zakochuje! W końcu jest
m a r t w a, no nie? Co mu w związku z duchem, którego ledwo
widzi?! Tylko w postaci niebieskiego ... czegoś?!
Przynajmniej już ją widzi... A przez chwilę miał z tym problem... Blondyn
zawiesił oko na szatynce. Zastanawiał się czemu ona taka wkurzona.
Czyżby była zazdrosna? Nie... Gdyby coś do niego czuła, to by chyba nie
była wobec niego taka... wredna.
Caleigh nie była zazdrosna. Była tylko wkurzona tym, że jest trupem, oraz
tym, że nagle jej przyjaciółka zakochała się w żywym. Chyba.
– Okej, chyba muszę już iść. Wyjaśniło się, a ja mam jeszcze lekcje.
Jutro szkoła. Dla mnie.
– Okej, więc do jutra – powiedziała Sunny, a Jason wyszedł
uśmiechając się do nich. Kiedy zniknął z podjazdu domu, Caleigh
wydarła się na koleżankę.
– Czyś ty zgłupiała?!
– O czym mówisz?
– O tym, że widziałam, jak na niego patrzyłaś! On ci się spodobał, a
przecież jesteś martwa! - do oczu Sunny napłynęły łzy.
– On wcale mi się nie spodobał. I nie musisz mi wciąż tego
uświadamiać! Wiem, że nie żyję!
– Przepraszam... Sunny... Ponosi mnie. Nie wiem nawet czemu.
Chyba... chyba jednak poruszyła mnie ta śmierć.
– Chyba, tak...
Następnego dnia, Caleigh obudziła się tak, jak budziła się do szkoły.
Powiedziała przyjaciółce, że idzie na lekcje. Może nie być tam ciałem, ale
duszą – tak, no nie?
Kiedy odnalazła salę, w której lekcje miał Jason, weszła do niej i
przysiadła w kącie, tak by jej nie zauważył. Zaczęła słuchać nauczyciela,
jednak jej wyczulony słuch słyszał wszystkie szmery. Niektórzy mówili o
jej śmierci, inni o innych bzdurach. Jednak słuchała tylko rozmowy
blondyna i jego przyjaciela.
– Wiem, że ona ci się podobała, jednak już po ptakach. Ona nie żyje. -
Jason głośno przełknął ślinę.
– Ta...
– Musisz się z tym pogodzić, stary. Kilka dziewczyn na pewno by się z
tobą umówiło, a ty wolisz martwą osobę? Daj spokój, koniec użalania
się.
– Jesteś nie czuły! One zginęły dwa dni temu!
– Tak, tak. Ale ty próbowałeś do niej zagadać od jakiegoś roku. I nagle
ci się zachciało na wyżalanie i mówienie „Och, jaki to ja jestem
biedny. Dziewczyna która mi się podobała, ale jej nie zaprosiłem
nigdzie, jest martwa”
– Zamknij się. Nigdy tak nie mówiłem. Zresztą... okaż trochę szacunku,
co?
– Taa... Też można. Ale wiesz co? Ja bym ci radził schlać się i wyrwać
jakąś fajną dziewczynę.
– Nie gadam z tobą. - powiedział blondyn i spojrzał na pustą kartkę.
Tak było. Myślał o tej dziewczynie bardzo długo, często gdy
spacerował z psem, zachodził pod jej dom, ale dopiero niedawno to
zrozumiał. To, że coś do niej czuje. Akurat tydzień przed tym, gdy
ona zginęła. A myślał, że będzie miał wiele czasu...
Po lekcji wyszedł na korytarz i szedł wzdłuż niego, na następną lekcję.
Nagle usłyszał, że ktoś przyspiesza w jego kierunku. Kiedy zobaczył
Caleigh wystraszył się jakby ducha zobaczył. Dziewczyna pokazała mu,
że chce z nim pogadać. Wyszli przed szkołę.
– Co?
– Sunny ci się podoba.
– Hę?
– Och, mówię nie wyraźnie?! Moja przyjaciółka, Sunny Martin, podoba
ci się. Czujesz do niej miętę. Lecisz na nią...
– Tak, tak. Zrozumiałem o co ci chodzi, ale czemu tak uważasz?
– Ponieważ uśmiechałeś się wczoraj do niej i w ogóle. Gdyby nie ona,
po co w ogóle byś się nami przejmował? Ale zrozum, że ona jest
martwa. Tak jak mówił twój kolega, ona nie żyje. Wyrwij jakąś inną.
Czy coś. Z nią nigdzie nie pójdziesz bo byś dziwnie wyglądał. Jakbyś
miał Wymyślonego Przyjaciela z Domu Pani Foster. - chłopak
spojrzał na nią rozdrażniony.
– Może masz rację, co do tego, że jest martwa i dziwnie bym wyglądał,
ale... zresztą skąd wiesz, że podoba mi się Sunny? I nie mówię, że tak
jest. Bo nie jest.
– Daj spokój. Nie rób ze mnie durnej. Jeżeli nie ona, to kto? Może św.
Piotr?! - prawy kącik ust chłopaka podniósł się ku górze.
– Tia. No nie on. Ani ona. Tę zagadkę musisz sama rozwiązać, bo ja idę
na lekcję. Trzymaj się.
Cay ruszyła do domu. Och, jakie wolne jest życie pośmiertne! I nudne!
Kiedy weszła do kuchni usłyszała jak mama zamawia kwiaty na jej grób.
Kobieta, zazwyczaj ubrana w żywe kolory, siedziała teraz ubrana na
czarno, bez makijażu z podkrążonymi oczami i z włosami ściągniętymi w
ciasny kok.
Caleigh wróciła do pokoju. Sunny siedziała na łóżku i oglądała komedię
„Nawiedzona Narzeczona”. Wkurzona Cay chwyciła pilota i wyłączyła
film.
– Ej! Oglądałam!
– Okej, ale nie opowieść z duchami! To tak, jakbyś właśnie czytała
„Opowieść Wigilijną”! - blondynka pokazała jej język.
– Stałaś się po śmierci wieeelką jędzą. I jak w szkole?
– Nijak. Jak kiedyś.
– A Jason?
– Co?
– Jason. Co u niego? - blondynka uśmiechała się figlarnie.
– O co ci chodzi? - Cay patrzyła na nią podejrzliwie.
– O nic. Pytam co u niego.
– Skąd wiesz, że go widziałam?
– A tak nie było?
– Stop! Mam dość tej głupiej gierki. Co to ma być?! Czy ty coś
sugerujesz?
– Nie. Stwierdzam, że stałaś się jędzą.
– Nie stałam się! - wisiorek na jej szyi lekko podskoczył. Dziewczyna
złapała za niego i ściągnęła. Chwilę potem chodziła wokół pokoju i
schowała go do kieszeni. Wyszła i poszła do szkoły, ponownie
zostawiając blondynkę samą.
Czekała pod klasą Jasona. Kiedy wyszedł nic nie powiedział tylko
zlustrował ją. Wyszli przed szkołę. Akurat skończyły się lekcje.
– I co z bardzo ciężką zagadką? - spytał.
– Nijak. Nie myślałam nad nią. Sorki. - westchnęła.
– Za co? - zdziwił się. Naprawdę się tego nie spodziewał.
– Za... moje zachowanie. Stałam się jędzą, jak mówi Sunny.
– Nie... Nie stałaś się.
– Sugerujesz, że zawsze taka byłam?!
– Nie! Jejć! Uspokój się.
– Sorki. To jak? Przyjdziesz z tą nauką? Chcesz marnować swój cenny
czas na nas?
– Jasne. - stanęli na przejściu. Caleigh zaczęła grzebać po kieszeniach.
– Masz. - powiedziała wciskając mu w ręce naszyjnik od babci. -
Trzymaj go przez chwilę. - Wróciła do grzebania, a chłopak ruszył
przez ulicę. W połowie trasy usłyszał trąbienie, a tuż przed jego
stopami zatrzymał się wielki tir. Przełknął ślinę, a ręce zacisnął na
kamieniu w wisiorku. Cay spojrzała na niego wielkimi oczami i
zaczęła wrzeszczeć z powodu strachu:
– Jezu! Chcesz zginąć?! To, że się uśmiercisz nic nie da, że będziesz z
Sunny!
– Nie pomyślałem o tym. - warknął w jej stronę. Serce waliło mu
szybko, a kierowca tira wysiadł z auta.
– Chłopcze, nic ci nie jest?
– Nie...
– Nie widziałem cię. Zobaczyłem w ostatniej chwili.
– W porządku... - jak w transie zszedł z jezdni, a dziewczyna poleciała
za nim.
– Zwariowałeś?!
– Nie chciałem się zabić! Nie zauważyłem go...
– Jakbyś chciał się jeszcze zabić, najpierw zapytaj jak to jest, a potem
pójdziemy do miejsca, gdzie zginęłam. Wtedy zrozumiesz, że bycie
duchem to nic fajnego.

Mam nadzieję, że wam się spodoba, ale słowa krytyki usłyszę równie chętnie Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Madd19 dnia Wto 17:17, 04 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rossbell
Gość






PostWysłany: Pon 22:44, 03 Maj 2010    Temat postu:

Jak pisałam-jestem

Opis bardzo zachęcający i wzbudzający ciekawość. Nie mówi zbyt wiele, a jednak jestem ciekawa jak to się wszystko potoczy.

Cytat:
– Co do...? - zaczęłam, kiedy poczułam coś dziwnego. Za mną szła
mama, ale tak jakby mnie nie widziała i szła i szła i szła i... przeszła
przeze mnie.


W tym momencie moje spaczone poczucie humoru dało o sobie znać i zakrztusiłam się mlekiem ze śmiechu.

Prolog krótki,ale już tu się dużo dzieje. Wypadek,śmierć i jej pierwsze chwile jako duch.Ciekawie.
Cytat:

– Dobrze! - odpowiedzieli chórkiem rodzice. Dopiero po chwili
popatrzyli na siebie, przypominając sobie, że ona nie żyje. Że
powiedzieli „dobrze” do ducha...


Nie pasują mi reakcje jej rodziny i jest samej. To nie jest normalne. Jej to jeszcze można odpuścić.Jest zakręconą nastolatką itd. Ale jej rodzicom? Najpierw dowiedzieli się ,że ich córka nie żyje. Potem,że jest duchem. Jej matka powinna chociaż wrzasnąć czy coś,gdy Cay uniosła ten wazon. Jason też jest jakiś dziwny. Bardzo szybko przyzwyczaił się do tego,że widzi duchy.

Ogółem opowiadanie mi się podoba. Jest dobrze napisane (chociaż jestem pewna,że potrafisz lepiej;)) i miło się je czyta. Odniosłam lekkie wrażenie,że zdarzenia i fakty są lekko poplątane ,ale nie rzuca się to za bardzo w oczy. I chyba tyle będzie ode mnie. Pozdrawiam,życzę weny i z niecierpliwością wypatruję rozdziału 2.


Ostatnio zmieniony przez Rossbell dnia Pon 22:46, 03 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Madd19
Obserwator



Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Legnica
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:33, 03 Maj 2010    Temat postu:

Dosyć chaotyczny rozdział,.... Jak wszystko co moje. Very Happy

<b> Rozdział Drugi </b>

Od paru dni Caleigh i Sunny poznawały „uroki” bycia duchem. Uczyły
się jak przenikać przez różne rzeczy, albo jak nie przenikać, albo żeby
tylko jakaś ich część mogła przejść przez dany obiekt. Szatynka czuła
się jakby została wciągnięta do filmu „Uwierz w ducha” z Patrickiem
Swayzem. Jason przynosił im lekcje, chyba, że same szły do szkoły i
były tam jak na wykładach. Słuchały nauczycieli, ale nic nie
zapisywały. Mimo wszystko wiele się nauczyły.
Niedziela zbliżała się dla Caleigh zbyt wielkimi krokami. To właśnie
w niedzielę miał się odbyć ich pogrzeb. Tydzień i jeden dzień po
kraksie. Kiedy wreszcie nadszedł ten dzień, poszły z Sunny na
cmentarz, lekko przed rodzicami szatynki. Chciały widzieć każdego, kto
przyjdzie. Chwilę później dostarczono trumny, i postawiono je obok
dziur, w rzędzie gdzie chowana była rodzina Caleigh i Sunny.
Właściwie to na dwóch przeciwległych krańcach zaczynały się
pochówki, jednak ich trumny były obok. Idealnie na środku rzędu.
Jakby ktoś przewidział, że one już dzieci nie będą miały.
Kiedy tłum się zebrał, kapłan rozpoczął ceremonię. Mówił to co się
zawsze mówi na pogrzebach, o życiu wiecznym itd. Caleigh zobaczyła
Jasona, który rozglądał się za kimś, ubrany w czarny garnitur. Kiedy ją
zobaczył ruszył w ich kierunku. W kierunku Caleigh i Sunny. Szatynka
poczuła jak serce jej się kraje, widząc tych wszystkich ludzi i siebie, w
trumnie.
– Och, zawsze marzyłam o tym, by być na własnym pogrzebie. -
mruknęła sarkastycznie, kiedy chłopak stanął obok niej.
– Przynajmniej wiesz, kto cię opłakuje. - mruknął pod nosem, wiedząc,
że ona i tak go usłyszy i zrozumie, a nikt z żałobników nie.
– Och, tak. Super sprawa. Tylko patrzeć i się cieszyć, widząc jak
rodzice płaczą. - spojrzała w ich stronę. Mama nie wytrzymywała
nerwowo. Wyglądała dokładnie jak swoja siostrzenica aka Sunny.
Obie były blondynkami i obie płakały jak bobry. Z tym, że jednej z
nich nie miał kto pocieszyć.
– Sunny, kochanie – szepnęła Cay – Hej, spokojnie. Mnie też się serce
boli widząc rodziców i moich i twoich, ale weź się w garść. -
uklęknęła obok niej przy jednej z mogił i objęła. Jason patrzył na nie
kątem oka, żałując, że musi stać i udawać, że nic takiego się nie
dzieje. Po włożeniu trumn do wykopanych dziur, rodzina wrzucała
garstkę ziemi oraz czerwone róże do dołu. Pozostali zaczęli się
rozchodzić. Zostali tylko rodzice dziewczyn i Jason. Nawet jego
rodzice byli już u wyjścia z cmentarzu. Chłopak podszedł ze
ściśniętym gardłem do trumn i do jednej wrzucił różę, do drugiej
garstkę ziemi. Wyszedł z cmentarza, kiwając na odchodne duchom.
Następnego dnia, Caleigh i Sunny z samego rana poszły na cmentarz.
Usiadły obok swoich nagrobków. Cay miała z czarnego marmuru,
przeplatanego złotymi żyłkami, natomiast jej kuzynka miała swój z
białego marmuru. Szatynka spojrzała na niebo. Piękna pogoda. Gorąco.
Nie to, że jako duch reagowała na pogodę, ale dzięki temu, że widziała
innych ludzi jak są ubrani itd. Wiedziała jaka jest pogoda. I wtedy
działały wspomnienia, które dawały jej wrażenie, że sama odczuwa tę
pogodę.
Teraz, mimo iż była późna jesień, słońce świeciło, a co niektórzy się
nawet opalali. Natomiast w nocy chowali się pod ciepłą kołdrą i
kilkoma kocami. Rzadko, ale się zdarzało. W końcu to Karolina
Południowa. Tutaj dnie są gorące, a noce chłodne. Właśnie dlatego
zginęły. Bo w sobotnią noc była ulewa, zimno, ciemno... Woda
zgromadzona na drogach po przymarzała, a one wjechały na jakiegoś
nieżywego zwierzaczka...
Przesiedziały tak całe popołudnie. Nagle usłyszały dzwoniącą
komórkę. Gdzieś obok nich.
– Em, Sunny, słyszysz? - spytała niepewnie Cay
– Tak. Czy to nie twoja komórka?... - Szatynka wyjęła z kieszeni
komórkę.
– Co ona tu robi? I... Kto dzwoni do trupa?! - spojrzała na wyświetlacz,
jednak numer był nieznany.
– Zmień głos i będzie po sprawie. - podsunęła Sunny.
– Halo? - powiedziała do słuchawki, dziwnym głosem, Caleigh.
Chrząknęła, żeby zdawało się, że po prostu jest zachrypnięta.
– Caleigh? - spytał męski głos po drugiej stronie.
– Kto mówi? - spytała już normalnie.
– A kto by dzwonił do ducha?! To ja, Jason.
– Och...
– Gdzie jesteście?
– A czemu cię to interesuje?
– Mam lekcje dla was.
– Acha. Więc dziś nie musisz ich nam dawać. Siedzimy na cmentarzu.
– Okej. Dzięki, cześć.
Chwilę posiedziały w ciszy, kiedy ktoś stanął obok ich grobów. Obie
podniosły wzrok na właściciela cienia. To był Jason. Usiadł obok nich
na trawie.
– Co ty tutaj robisz? - spytała Caleigh opryskliwie.
– Myślałem, że potrzeba wam towarzystwa.
– Och, jaki troskliwy – powiedziała sarkastycznie Cay – Ale nie
musisz. Idź, spędzaj czas z żywymi. Znajdź sobie przyjaciół, albo
dziewczynę, a nie zajmujesz się umarlakami. - On tylko westchnął
ciężko i zignorował gadanie dziewczyny.
– Posłuchajcie, wiem, że jest wam ciężko. Dlatego chcę wam pomóc.
Jakoś. Nie wiem do końca jak, ale chcę. Na razie jedyną pomocą z
mojej strony może być pociecha... - położył dłoń na ramieniu
szatynki, jednak ona zrzuciła ją i warknęła:
– Spadaj, sama umiem się pocieszyć. Nawet lepiej. - Jason lekko się
cofnął, ale milczał. Sunny, która już go dawno rozgryzła, w
przeciwieństwie do przyjaciółki, patrzyła na niego ze smutkiem.
Widziała jego minę, i domyślała się co on teraz przeżywa w środku,
co czuje. I raczej nie było to miłe uczucie. Sama się do niego
przybliżyła i położyła głowę na jego ramieniu. Z jednej strony sama
potrzebowała pocieszenia, z drugiej chciała pocieszyć jego. Poklepała
go dłonią po klatce piersiowej, a on się jej przyjrzał. Patrzyła na
niego ze współczuciem, więc zrozumiał, że ona wie. Wzruszył
delikatnie ramionami, i uśmiechnął się słabo. Oboje spojrzeli na
Caleigh, która siedziała kawałek od nich z nogami podkulonymi pod
brodę. Przygryzała policzek od wewnątrz i próbowała zapanować nad
łzami cisnącymi się jej do oczu. Wiatr rozwiewał jej delikatnie włosy,
kiedy tak siedziała. Nagle poczuła, jak ktoś kładzie jej rękę na
ramieniu. Zrzuciła ją, myśląc, że to znów natrętny Jason.
– Caleigh, idziemy. - powiedziała Sunny. - Już dość tu wysiedziałyśmy.
Lepiej będzie jak pójdziemy do domu. - podała jej rękę i pomogła
wstać. Trójką ruszyli rzędem. Nagle Caleigh zatrzymała się przy
jednym z grobów.
– Ej, czemu w „naszym” rzędzie jest grób któregoś tam dziadka
Jasona?
– Co? - spytał blondyn i stanął obok niej. Obok grobu jej praprababki
Catherine Anderson spoczywał prapradziadek Jasona – James
Coleman.
– Czemu on jest w tym rzędzie? Przecież wasz jest... tutaj. - odwróciła
się o 180o i wskazała nagrobek z żoną Jamesa.
– Nie wiem. - wszyscy się nad tym zastanowili.
Ich miasto należało do tych, o średniej wielkości. Nie było to jakieś
małe zadupie, ani nie wielka metropolia. Jednak każdy kto tu
mieszkał nie miał ochoty stąd wyjeżdżać, to samo z tymi, którzy
przyjeżdżali tu na jakiś czas. Dlatego rodziny mieszkały tu od
pokoleń. Rodziny znały się od pokoleń. Mieli „własne rzędy” na
cmentarzu dla swojej rodziny. Więc nic dziwnego, że jak jedno ciało
znalazło się właściwie „nie w tym miejscu”, zdziwiło ich to.
Mijały dni i tygodnie. Caleigh i Sunny coraz bardziej się
przyzwyczajały do swojego położenia, a złość szatynki na bogu
winnemu Jasonowi, zelżała. Zaczęła go nawet ... może nie lubić, bo
nigdy nie miała nic przeciwko niemu, jednak przestała być wobec
niego opryskliwa. Chłopak przynosił im lekcje, albo spędzali razem
czas tak, by dziewczyny nie musiały ograniczać się tylko do siebie.
W międzyczasie Sunny nabrała dla Jasona barw. Stawała się... coraz
bardziej realna. Co ich wszystkich zastanawiało.
Po miesiącu od pochówku dziewczyny wybrały się na cmentarz.
Często tam przesiadywały, gdy Jason był w szkole. Tam, albo w
miejscu gdzie stały teraz dwa prymitywne krzyże i wypalone znicze
na poboczu drogi.
Szły właśnie w stronę swoich grobów, gdy jakaś starsza para wyszła
zza zakrętu i przeszła przez Sunny. Dziewczyna wzdrygnęła się,
mimo iż to staruszka poczuła dziwny chłód przenikający ją aż do
szpiku kości.
– Rany, nie cierpię jak oni to robią. Mam takie niefajne uczucie, gdy
przeze mnie przełażą. - Caleigh zaśmiała się, i właśnie wtedy
zobaczyła ciemnowłosego chłopaka. Stał parę dobrych metrów od
niej. Jego skóra przypominała jej kolor pałeczek cynamonu. Stał i
patrzył na przechodzących obok niego ludzi. Dziewczyna szybko
odwróciła wzrok i poszła z kuzynką do swoich grobów. Posiedziały
tam trochę, zanim matka Sunny nie przyszła wymienić wodę dla
kwiatów. Wtedy wycofały się i przechodząc cmentarzem Caleigh
wpadła na kogoś. Tym kimś okazał się ten sam chłopak, któremu
wcześniej się przyglądała. Z bliska wyglądał na siedemnaście lat.
– Ałł. - syknął chłopak, wyrywając nogę spod buta szatynki.
– Przepraszam! - i po chwili całą trójką zrozumieli, że każde z nich jest
duchem.
– Pierwszy raz widzę młode duchy – powiedział chłopak głębokim
głosem.
– Serio?
– Tak, a większość czasu spędzam na cmentarzu. Jestem Ash i
właściwie mój grób jest moim domem. - przedstawił się.
– Ja jestem Caleigh.
– Sunny. - dodała blondynka.
– Widziałem wiele dusz wędrujących między grobami, jednak
większość ubrana była przedpotopowo. Wy wyglądacie natomiast
jakbyście ledwo zginęły.
– Miesiąc temu, dokładniej. - sprostowała blondynka. Ash uśmiechnął
się – A ty? Od jak dawna jesteś duchem? I czemu grób jest twoim
domem?
– Od pięciu lat. I jestem bezdomny w pewnym sensie.
– Dlaczego? - spytała Caleigh – Czemu nie mieszkasz w swoim domu?
– Ponieważ „obudziłem” się jako duch parę miesięcy po swojej
śmierci, w dniu, gdy rodzice, którzy od czasu mojej śmierci byli w
separacji, postanowili się przeprowadzić i zacząć gdzieś indziej od
nowa.
– Dlaczego dopiero miesiąc po?
– Nie wiem. Duchy budzą się w różnych odłamach czasowych. Tak
zaobserwowałem. To chyba też zależy od tego jak ktoś zmarł...
– O. Tu jesteście. Wiedziałem, że was gdzieś znajdę. - Caleigh
odwróciła się i zobaczyła idąc do nich Jasona.
– Więc... pięć lat? Jak ty przeżyłeś taki odłam czasu na cmentarzu? -
spytała szatynka.
– Z kim ona gada? - szepnął Jason do ucha blondynki.
– Z Ashem... - powiedziała powoli - Nie widzisz go?
– Kogo?
– Tego chłopaka.
– Nie...
– Ani trochę? Nawet tak jak mnie na początku?
– Nie. Nic a nic.
– Więc jesteś bezdomny... jest ci tu niewygodnie... - zaczęła szatynka,
na co chłopak o wyglądzie Sycylijczyka przytaknął.
– Nie narzekam, ale faktycznie.
– U nas jest kanapa. Może chciałbyś z niej skorzystać? - podsunęła
Caleigh.
– Chętnie. - całą czwórką zaczęli iść do domu dziewczyny. Jason
słyszał ich rozmowę i sposępniał. Sunny, kolejny raz, położyła mu
dłoń na ramieniu i poklepała starając się pocieszyć.
– Przykro mi. - szepnęła. Idąca przed nimi parka nie zwracała nawet na
nich uwagi. Pochłonęła ich rozmowa.
– Spoko. Wytrzymam. - odparł, mimo iż czuł jak boli go serce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rossbell
Gość






PostWysłany: Pon 23:47, 03 Maj 2010    Temat postu:

Cytat:
Uczyły się jak przenikać przez różne rzeczy, albo jak nie przenikać


Znowu zaczęłam się śmiać.Kiedyś nie rozśmieszały mnie żadne teksty i książki ,a od dwóch dni jestem chodzącą śmiechotką.To się robi dobijające.

Cytat:
– Och, zawsze marzyłam o tym, by być na własnym pogrzebie. -
mruknęła sarkastycznie, kiedy chłopak stanął obok niej.

Jestem nienormalna,ale doszłam do wniosku,że jestem ciekawa kto przyjdzie na mój pogrzeb. Nie żeby mi zależało,by szybko wykitowywać xD

Drugi rozdział ,a nam już wyłania się wątek romantyczny. Ciekawi mnie strasznie dlaczego Jason widzi Cay i Sunny,a Asha nie. Może dlatego,że czuje coś do Cay?

Dorze wprowadziłaś Asha. Chociaż ja na miejscu Cay nie wprowadzałabym obcego ducha do domu xD
Ogólnie zburzyłaś mój wizerunek ducha. Miałam go za istotę,która nie śpi i korzysta z życia po śmierci jeśli zostaje na ziemi. I z pewnością nie chodzi wtedy do szkoły. Twoje duchy natomiast śpią i chodzą do szkoły. Intrygujące.
Rozdział jeszcze lepszy od poprzedniego i bardziej wciągający. No i co najważniejsze mniej poplątany i chaotyczny;) Weny życzę i pozdrawiam^^


Ostatnio zmieniony przez Rossbell dnia Wto 15:20, 04 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Blueberry
Fanatyk



Dołączył: 16 Lis 2009
Posty: 1068
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z owond.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:18, 04 Maj 2010    Temat postu:

Nie powiem Ci nic kolorowego, niestety. Nie podoba mi się. Fabuła OKROPNIE naciągana, a napisane w mało dojrzaly, wręcz dziecinny sposób: krótkie zdania, baaaaaardzo dużo dialogów, okrutnie mało opisów miejsc, wydarzeń osób itp odniosłam wrażenie, że czytam historyjkę z Bravo.
Przepraszam jeśli coś uraziłam, ale po prostu jestem szczera Już nawet nie będę więcej pisać, bo tylko przykrości ponarobię.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madd19
Obserwator



Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Legnica
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:01, 04 Maj 2010    Temat postu:

No cóż. Jednym się podoba, drugim nie, prawda? No i dzięki za komentarz, bo nie mam nic do krytyki. Ona tylko motywuje i pomaga, by robić to lepiej.

Ale dla tych, którym mimo wszystko podobają się moje wypociny, wstawiam 3 rozdział.

Acha, no wiem, że zaburzyłam wizerunek ducha, ale jakoś mi taki do tego opowiadania pasował. No i musiałam jakoś umieścić sen Cay. Very Happy

<b> Rozdział Trzeci </b>

Jason, wciąż przychodził z lekcjami itd., ale dziwnie się czuł,
wiedząc, że oprócz tych dwóch dziewczyn jest gdzieś Ash, którego nie
widzi. W dodatku słyszał jak Caleigh często rozmawia z duchem, co mu
się niezbyt podobało, ale musiał jakoś to... wycierpieć.
Nie wiedzieć czemu, obie dziewczyny oddaliły się od Jasona, za to
przybliżyły do wciąż tajemniczego Asha. Nie wiedziały o nim więcej niż
to co powiedział im tego pierwszego dnia. Spał na kanapie w sypialni
Caleigh, a one, tak jak wcześniej, na dużym, dwuosobowym łóżku
dziewczyny.
Obie myślały, że wiedzą już o byciu duchem wszystko, skoro miały
obok siebie Asha, ducha z pięcioletnim stażem. Jednak myliły się i to
bardzo. Nie wiedziały prawie nic.
Mijał czas, a Caleigh, mimo iż wciąż zacieśniała więzi z
Sycylijczykiem, zaprzyjaźniła się również z Jasonem. Traktowała go już
normalnie, i nie miała mu za złe. Jednak wciąż nie widziała co blondyn
do niej czuje. Zbyt była wtedy zajęta Ashem.
Do czasu.
Pewnego dnia usłyszała jak Sunny rozmawiała z nim o niej. Wściekła
wkroczyła do pokoju i zaczęła go opieprzać.
– Czy ty na rozum upadłeś?!
–Ale co?
–Nie możesz być we mnie zakochany! Powody są takie same, jak wtedy,
gdy myślałam, że kochasz się w niej! - wskazała na przyjaciółkę. - Po
pierwsze, nie żyję, a ty tak! Po drugie, nikt mnie nie widzi! Po trzecie, ja
cię nie kocham! - to go zabolało. Za bardzo. To już nie było to, że ona
leciała na innego. Teraz powiedziała mu w twarz, że nic z tego nie
będzie.
Przez parę dni, nie przychodził do dziewczyn, więc Caleigh
zdecydowała się pójść go przeprosić.
– Jason, przepraszam cię! - rzuciła, od progu jego pokoju. - Nie chciałam
tak ostro... Po prostu uważam, że powinieneś znaleźć inną, bardziej
żywą, dziewczynę. Bądźmy po prostu przyjaciółmi. - zaproponowała, na
co on wzruszył ramionami i przytaknął. Jednak przyklejenie na ranę
plastra nie goi jej od razu...
Kiedy Ash poszedł na cmentarz, a Sunny odwiedzić rodzinkę, ona
poszła z Jasonem do biblioteki. Jej nikt nie słyszał, a on wyćwiczył
zdolność wyraźnego mruczenia pod nosem, tak by tylko ona mogła go
usłyszeć. A czasem nakładał słuchawkę bluetooth i udawał, że rozmawia
przez telefon.
Stał właśnie między biurkiem a regałem i gadał z dziewczyną. Ich
głównym tematem były książki o duchach i co można z nich wyciągnąć.
Kilka książek leżało na biurku, tuż obok wysokiego szpikulca, do
przedziurawiania papierów. Szatynka obeszła drugi już regał i nic nie
znalazła, za to Jason właśnie sięgał po jakąś książkę, kiedy zauważył
obok leżący naszyjnik Caleigh. Sięgnął po niego, wyprostował się
zaciskając palce na kamieniu, i usłyszał huk. Oboje odwrócili się i
zobaczyli, że tuż za plecami chłopaka spadł wysoki, ciężki regał z
tysiącami książek. Jason przełknął ślinę. Gdyby nie sięgnął po jej
naszyjnik byłoby po nim. Nabiłby się na ten szpikulec do papierów.
Przed oczami mignęła mu cała akcja, jaka by się wydarzyła gdyby nie
wisiorek, i poczuł jak pot oblewa jego kark. Serce biło mu nienaturalnie
szybko, gdy tak patrzył na półkę przerażony. Caleigh spojrzała na regał.
Za nim stała jakaś parka, obściskująca się. Pewnie oparli się o regał i
runął.
–Nic ci nie jest? - spytała podbiegając szybko do niego.
–Nie... - mruknął cicho, rozluźniając palce. Podał jej wisiorek i
westchnął. Ona zdziwiona popatrzyła najpierw na biżuterię, potem na
chłopaka. On także patrzył na nią zszokowany.
–Myślisz... - zaczęła.
– Czy to cacko powoduje, że jestem o krok od śmierci?
–Myślałam o tym, że to „cacko” powoduje, że właśnie o t e n krok
jesteś, a nie, że leżysz martwy...
–Dlaczego myślisz, że to w tę stronę idzie?
– Bo jak ja umierałam nie miałam tego czegoś na sobie, a ... mnie też
często zdarzały się wypadki...
–Nie rozumiem...
– Byłam często o krok od śmierci. Małe, zwykłe wypadki, ale jednak. Na
przykład kiedyś tuż obok mnie spadło żelazko. Mama stwierdziła, że
zahaczyłam o nie nogą czy coś, ale tak nie było.
– Co to może znaczyć?
– Ja nie wiem. Ale sądzę, że moja babcia by wiedziała... - zastanowiła się
nad tym, że ten wisiorek ma po babci. Że gdy babcia oddała jej go,
umarła...
Ona i Jason stali teraz w kuchni dziewczyny czekając na jej mamę oraz
przyjaciół.
– Jason, musisz to mieć przy sobie. - powiedziała. Wiedział, że jej
chodzi o naszyjnik, bo rozmawiali o tym już dłuższy czas.
–Ale po co?
– Bo jak widać przeznaczona jest ci śmierć! - wrzasnęła – A nie możesz
umrzeć!
–Dlaczego? - spytał patrząc jej prosto w oczy.
–Nie taka kolej rzeczy. - odpowiedziała, unikając jego spojrzenia.
–A może to nie wisiorek ratuje mnie przed śmiercią, a ty?
–No teraz to przegiąłeś! Naprawdę masz coś z głową! Nie dość, że
zakochujesz się w trupie, to jeszcze uważasz go za swojego Anioła
Stróża!
–Daj spokój. Caleigh... skąd wiesz, że to, że widzę cię normalnie, nie
jest jakimś znakiem?
– Sunny też tak widzisz...
–Ale nie tak dobrze jak ciebie. Nie aż tak dobrze.
– Przestań! Mieliśmy być tylko przyjaciółmi, pamiętasz?
–Nie jest tak łatwo... - jego słowa przerwało nadejście jej mamy. Kobieta
już się przyzwyczaiła, że Jason przesiaduje w ich domu i, że „sam”
otwiera sobie drzwi. Myśl, że to duchy mu je otwierają, uważała za
absurdalną.
– Poproś ją o klucze. - powiedziała. Ustalili, że Jason poprosi mamę
dziewczyny o klucze do domu jej babci. Dziewczyna chciała dostać się
do pamiątek po babci.
– Przepraszam panią, pani Richardson. Ca... Caleigh prosi panią o klucze
do domu jej babci. - mama dziewczyny popatrzyła na niego szeroko
otwartymi oczami.
– Jason, mogę przyzwyczaić, że siedzisz u nas, ale nie dam ci kluczy do
domu mojej matki!
–Mamo, proszę! Daj mu te klucze! - powiedziała w końcu Caleigh, na co
jej rodzicielka zdębiała.
– Czemu nie poprosiłaś jej sama? - spytał lekko zażenowany Jason.
– Bo mnie to osłabia! Przemawianie do ludzi żywych. Nie do ciebie, ale
do innych. - warknęła.
–Och. Ale... możesz przenikać ściany. Po co nam klucze?
–Dla ciebie, Matole! - po tej krótkiej wymianie zdań z Caleigh, Jason
westchnął głęboko, a mama dziewczyny, patrząc niepewnie w jego
stronę, podała mu klucze.
–Ale oddaj jutro, dobrze?
– Tak, jest. - powiedział. Poszli z Caleigh na górę, do jej pokoju.
Dziewczyna usiadła na łóżku, on, co prawda niechętnie, odkąd
dowiedział się, że sypia na niej Ash, na kanapie.
–Więc... jutro, po szkole, masz się pojawić pod tym adresem... - zapisała
mu go na kartce i podała – Okej?
– Jasne.
– Jak nie chcesz, to nie musisz...
– Chcę. - powiedział stanowczo. Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym
do pokoju wszedł Ash. Popatrzył niechętnie na Jasona. On również nie
darzył go sympatią. Na widok Caleigh uśmiechnął się luzacko i usiadł
obok niej. Ona jednak patrzyła na Jasona, próbując rozwikłać jedną ze
swoich zagadek.
Kiedy Jason poszedł, Caleigh zastanawiała się czy jej babcia wciąż jest
duchem, jednak Ash ostudził jej entuzjazm, mówiąc, że nie wszyscy
umarli od razu są duchami, albo, że nie są nimi wcale. Że idą „Dalej”.
Ale nie odpowiedział, czy jest raj czy reinkarnacja. Chyba tego nie
wiedział. Jak nie wiedział wielu rzeczy.
Dziewczyna wciąż myślała o babci. Może... jest u siebie w domu, tylko
jej nigdy nie widziała? Zamyśliła się, a jej umysł wypełniło
wspomnienie przytulnego babcinego domu. Jego zamkniętej piwnicy.
Nowoczesnej kuchni. Staromodnego salonu. Tych dużych, drewnianych
drzwi...
Nagle poczuła, że powietrze wokół niej się zmieniło. Z zimnego,
klimatyzowanego powietrza zamieniło się w parne, jak na dworze.
Otworzyła oczy i ze zdziwieniem zauważyła, że już nie jest w swoim
pokoju. Stała teraz pośrodku salonu babci, który wedle jej życzenia,
został w nietkniętym stanie. Poobracała się. Wszystko jak dawniej.
Nawet te stare dzienniki babci, których nie wolno jej było dotykać stały
lekko zakurzone na półkach gablotki.
Była sama, tak by się zdawało, ale czuła czyjąś obecność. Nie wiedziała
czyją.
Pomyślała szybko o swoim pokoju i znów poczuła na wspomnieniu
skóry chłód. Była znów u siebie. Niestety nikt nie był przy niej, by
uwierzyć. Zaczęła szukać swojej przyjaciółki. Sunny siedziała na
huśtawce z tyłu domu. Ktoś, kto ich nie widział, wziąłby to za silny
podmuch wiatru.
– Sunny!
– Co?
– Czy wiesz, że... - zaczęła głosem, jakby odczytywała jakąś ciekawostkę
– Że duchy umieją się teleportować?! - dokończyła.
– CO?!
– Chodź, zobacz. Pomyśl intensywnie o jakimś miejscu. Wyobraź je
sobie... Stoisz tam... - Jednak blondynka nie zmieniła miejsca.
– Robisz mnie w balona. Daj spokój.
–Mówię serio! - jęknęła.
–A tak w ogóle, to co dziś robiłaś?
– Byłam z Jasonem w bibliotece. - Sunny uśmiechnęła się promiennie.
– I co? - spytała słodko.
– I nico. - warknęła szatynka. - Ja z nim nie kręcę!
–No wiem... - powiedziała sztucznie – Bo ty lecisz na Asha...
–Nie lecę na niego! - Caleigh ma gorącą głowę, toteż szybko się
zdenerwowała. - A teraz wrócimy do teleportacji...
–Okej, ale wiesz, że ci nie wierzę?
–O rany! Byłabym zapomniała!
– Tak, co?
– Jason! Mój wisiorek! Jutro idziemy do domu mojej babci.
–Hę? - Sunny nie zrozumiała nic, z tej chaotycznej wypowiedzi.
– Już drugi raz, Jason trzymał mój naszyjnik, gdy prawie spotkała go
śmierć.
–Myślisz, że on powoduje te... jego... wypadki?
–Nie! Myślę, że to on go przed tą śmiercią ratuje! No, bo zobacz...
Babcia zmarła w noc, po oddaniu mi wisiorka. Nie miałam go na sobie
w dniu wypadku. A on prawie umiera, gdy go ma w ręce.
–Hm... Hmm... - Blondynka zamyśliła się.
–Więc... Sądzisz, że on ratuje ludzkie życia?
–Nie wiem, ale wiem, że babcia wiedziała. Pamiętam jej słowa, kiedy mi
go oddawała. - „Noś go zawsze przy sobie. Zawsze. Nigdy go nie
zdejmuj, a jeżeli nie chcesz go nosić na szyi to chociaż w kieszeni”
–A co z teleportacją? Że niby jak ją odkryłaś?
–Myślałam o domu babci, o jej dziennikach... i... nagle się znalazłam...
tam... w jej salonie.
– Jak chcesz mi to udowodnić?
– Patrz. Ale uważnie! - znów pomyślała dokładnie o domu babci, i tam
też się znalazła. Gdy po paru minutach wróciła do ogrodu, zastała tam
Sunny z otwartymi ustami.
– Jak... jak...
–Normalnie. Mówiłam ci. Chodź. - złapała przyjaciółkę za ręce i
pomyślała o swoim pokoju. Kiedy się znalazły blondynka piszczała
wręcz z ... podziwu? Zmieszanego z szokiem i radością.
– Ja chcę na Bahamy!
–Wyluzuj! - zaśmiała się Caleigh.
– Dlaczego?
– Czas na zabawę będzie potem. Na razie musimy odkryć tajemnicę tego
cudeńka... - pokręciła palec z łańcuszkiem. - No i wcisnąć go Jasonowi...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
karolaczyk
Gość



Dołączył: 04 Maj 2010
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Międzyrzec Podlaski
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:52, 04 Maj 2010    Temat postu:

Bardzo mi się podoba Smile Może i jest bardzo fantastyczne, ale ja takie rzeczy lubię. Ciekawią mnie w tym twoim opowiadaniu chłopcy, (a jakże by inaczej), czekam na dalszy rozwój akcji Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rossbell
Gość






PostWysłany: Wto 17:54, 04 Maj 2010    Temat postu:

Cytat:
Jason, wciąż przychodził z lekcjami itd.

Zamiast itd. mogłabys bardziej rozbudowywać zdania. Lepiej by to wyglądałoWink
Cytat:

Nie wiedzieć czemu, obie dziewczyny oddaliły się od Jasona, za to
przybliżyły do wciąż tajemniczego Asha.


Może dlatego,że teraz to ta sama...rasa? Przecież lepiej dogada się duch z duchem niż człowiek z człowiekiem.

Cytat:
–Nie możesz być we mnie zakochany! Powody są takie same, jak wtedy,
gdy myślałam, że kochasz się w niej! - wskazała na przyjaciółkę. - Po
pierwsze, nie żyję, a ty tak! Po drugie, nikt mnie nie widzi! Po trzecie, ja
cię nie kocham!


Auć. Mimo,że nie przepadam za nim współczuję mu.
Cytat:

Oboje odwrócili się i
zobaczyli, że tuż za plecami chłopaka spadł wysoki, ciężki regał z
tysiącami książek.


Może coś źle kojarzę,ale czy on już drugi raz nie uciekł śmierci? Może o dlatego,że zadaje się z duchami i śmierć się na niego uparła?

Cytat:
Za nim stała jakaś parka, obściskująca się. Pewnie oparli się o regał i
runął.


To oni po tym nie powinni...przestać się obściskiwać?Chyba,że to były zaawansowane pieszczoty;)
Cytat:

– Bo jak widać przeznaczona jest ci śmierć! - wrzasnęła – A nie możesz
umrzeć!


Ooo. A więc jednak coś tam z moich domysłów się sprawdza.

Cytat:
–Normalnie. Mówiłam ci. Chodź. - złapała przyjaciółkę za ręce i
pomyślała o swoim pokoju. Kiedy się znalazły blondynka piszczała
wręcz z ... podziwu? Zmieszanego z szokiem i radością.
– Ja chcę na Bahamy!

Ja też chcę się teleportować! Na wyspy jakieś!

Podobało mi się. Widać,że twój styl się rozwija;) Czekam na rozdział i pozdrawiam.


Ostatnio zmieniony przez Rossbell dnia Wto 17:55, 04 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Sonea
Fanatyk



Dołączył: 03 Lip 2009
Posty: 1071
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Świat.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:42, 05 Maj 2010    Temat postu:

Niezbyt mi przypadło. Nie wiem, czy to kwestia tego, że od kilku dni wciąż czytam jakieś opowiadania, i inne takie, ale po prostu nie weszło to w mój mózg oznaczony gustem. nie wiem, czy to kwestia fabuły, akcji, czy czego innego. Tak czy siak, widać, że próbujesz pisać, że starasz się polepszać, a to dobrze. Ważne, byś dalej próbowała i się nie poddawała.
Ave Wena,
Sonea.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.oopowiadania.fora.pl Strona Główna -> Fantastyka Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin