Forum www.oopowiadania.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Słodko-gorzka symfonia [NZ] [+13](Rozdział I - 28.07)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.oopowiadania.fora.pl Strona Główna -> Fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Suhak
Gość



Dołączył: 28 Lip 2009
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:47, 28 Lip 2009    Temat postu: Słodko-gorzka symfonia [NZ] [+13](Rozdział I - 28.07)

Słodko-gorzka symfonia

Informacje:
Rodzaj: AH/AU (w niektórych przypadkach OOC)
Miejsce akcji: Nowy Jork/Seattle
Gatunek: epika
Typ: Romans/Dramat/Kryminał
Ograniczenie wiekowe: 13+. Powód: przekleństwa, przemoc, poruszany jest temat homoseksualizmu w więzieniach
Narracja: przeplatana. W większości trzecio-, momentami pierwszoosobowa.
Geneza tytułu: cały FF jest w takim słodko-gorzkim klimacie. Niby wesołe, śmieszne i luźne, a z drugiej strony trochę tragiczne i smutne. Dodatkowo, inspirowałam się piosenką zespołu The Verve - Bittersweet Symphony, co oznacza dokładnie Gorzko-słodką symfonię, ale brzmi niegramatycznie, więc zamieniłam kolejność przymiotników.
Bety: Prolog: ScaryMary

Krótkie streszczenie, czyli o co chodzi?
Uwaga! Ta rubryka służy tylko i wyłącznie do celów zapoznawczych dla ludzi, którzy chcieliby się po krótce dowiedzieć, o co chodzi, w krótkim czasie. Radzę nie czytać
Młody, nowoodkryty poeta, Edward Cullen, popełnia morderstwo na słynnym w stanie Waszyngton mecenasie sztuki, Michaelu Newtonie. Cullen jednak jest bardzo zgorzkniały i nieprzyjemny oraz za nic nie chce nikomu wyjawiać motywu przestępstwa. Razem z nim postanawia się skonsultować policyjna psycholog, Angela Weber. Mimo wszystko Edward nadal pozostaje zamknięty w sobie i nie chce z nią rozmawiać o swojej przeszłości. Ta jednak nie poddaje się i postanawia dowiedzieć się prawdy.



Konstruktywne komentarze jak najbardziej mile widziane! A wrecz wskazane i wymagane. Dyskusje na temat FF dozwolone. Jeżeli zaś zauważysz jakiś błąd w Fan Ficku, lub błąd natury technicznej w pliku .pdf, byłabym wdzięczna za poinformowanie mnie o tym.


***


Beta: ScaryMary

PROLOG
Był czerwiec, bardzo zimny czerwiec. Na dworze siąpił deszcz, a termometry wskazywały raptem kilka stopni na plusie. Małe dzieci skakały po kałużach, rozlewając ich zawartość wokoło i rozchlapując wodę na przechodniów. Modnie ubrane panie z kolorowymi parasolkami w ręku patrzyły na nie z dezaprobatą, gdy próbowały uchronić swoje bezcenne płaszczyki przed brudną, mętną breją. Zapadł już zmrok, a latarnie oświetlały twarze spieszących się ludzi bladym światłem.
Jakiś mężczyzna spacerował właśnie główną ulicą. Był wysoki i szczupły. Miał na sobie szary płaszcz, a jego jasne, przemoknięte włosy przykleiły mu się do czoła. Szedł powolnym, spokojnym krokiem, zaciskając rękę w kieszeni. Kropelki deszczu spływały po jego twarzy powoli, w świetle latarni przypominając ruchome brylanciki. Wyglądał na góra dwadzieścia pięć lat, a jego uroda przyciągała wzrok wszystkich mijających go kobiet.
Mężczyzna skręcił w jedną z uliczek i zatrzymał się przed wejściem jakiegoś obskurnego hotelu. Spojrzał w górę, na okno na ostatnim piętrze, gdzie paliło się światło. Otworzywszy drzwi jednym ruchem, wszedł do środka i stanął przy recepcji.
- Witamy - przywitała go ciepło ładna recepcjonistka. - W czym mogę panu pomóc?
Zmarszczył brwi, rzucając szybkie spojrzenie na plakietkę na jej piersi, na której widniał napis: Maria Gonzalez, recepcja. Uśmiechnął się.
- Mario... Mogę tak do ciebie mówić, prawda? - zapytał, uśmiechając się jeszcze szerzej, gdy kiwnęła głową z iskierkami w oczach. - Więc, Mario, mogłabyś mi powiedzieć, gdzie znajdę mężczyznę o takim nazwisku? - Podał jej jakiś świstek papieru. - Na pewno jest tu zakwaterowany.
Kobieta zmierzyła go spojrzeniem, marszcząc brwi, lecz po chwili przysunęła się do komputera, wystukała coś na klawiaturze i poczekała chwilę.
- Pięć osiemnaście - wymamrotała, przyglądając się mężczyźnie uważnie.
- Dzięki, Mario - odparł, machając do niej i puszczając oko.
Ruszył szybkim krokiem w stronę wind i wcisnął guzik. Przyglądał się, jak kropelki wody z jego włosów skapywały na ziemię. W końcu drzwi windy otworzyły się, a on wszedł do środka i nacisnął guzik z numerem pięć. Jadąc na górę, zauważył, że jest lekko zdenerwowany. Nie powinien.
Kiedy drzwi wreszcie się otworzyły na piątym piętrze, mężczyzna wyszedł szybkim krokiem na korytarz. Dwa, cztery, sześć, osiem, dziesięć... czternaście... osiemnaście - wyliczał. Stanął przed drzwiami z numerkiem, którego szukał i nacisnął na klamkę. Cóż za głupota - były otwarte! Zaśmiał się w duchu na myśl o braku rozwagi tego kretyna. Cichutko przekroczył próg pokoju i znalazł się w jakimś ciemnym, brzydkim pomieszczeniu. Ale to nie to go wtedy obchodziło.
- Kto tam? - usłyszał głos. Uśmiechnął się pod nosem, bo oto w jego kierunku szedł ten blond skurwiel. - Co ty tu...
Ale nowo-przybyły gość nie czekał na cokolwiek lub kogokolwiek. Wyjął z kieszeni rękę zaciśniętą na czarnym pistolecie i pociągnął za spust.
Huk.
Krzyk.
Śmiech.
Blondyn upadł na ziemię, rozbryzgując wokół siebie krew. Charczał coś, krztusząc się własną nią i próbując coś powiedzieć. Złapał się za ranę w brzuchu, kaszląc i chrapliwie łapiąc powietrze. Druga kulka. Drugi strzał. Prosto w głowę. Facet przestał się wić i jego głowa opadła na zimną, zakrwawioną podłogę.
A potem wszystko potoczyło się tak szybko - gdy mężczyzna stał nad swoją ofiarą nadal z wyciągniętą bronią, usłyszał kolejny krzyk. Syreny policyjne. Ktoś wyważył drzwi. Czyjeś dłonie zacisnęły się na jego nadgarstkach. Wołania. Ktoś powalił go na ziemię, kto inny wyrwał mu broń. Poczuł zimny metal kajdanek. Barki go bolały... Jego ramiona zostały boleśnie wykręcone. Wyczuł coś ciepłego na policzku - to krew jego ofiary dopłynęła aż tutaj...



ROZDZIAŁ I
Masz prawo zachować milczenie
Angela Weber kochała swoją pracę. Była bardzo ciepłą, empatyczną osobą. Lubiła ludzi. Lubiła z nimi rozmawiać i próbować ich zrozumieć. Dlatego została policyjnym psychologiem. Teoretycznie, ta praca nie należała do najprzyjemniejszych. Nie jeden raz słyszała wyzwiska padające pod jej adresem albo sprośne propozycje od starych, śmierdzących więźniów. Ale ona uwielbiała to zajęcie. Kochała każdy przypadek, w którym wzbudziła skruchę w bezlitosnym mordercy, albo gdy pomogła potencjalnemu samobójcy wyjść z dołka. Była szczęśliwa jako psycholog. Cieszyła się, że może poświęcić swoje życie dla innych.
Oczywiście, nie zawsze osiągała pozytywny skutek.
- Cześć, Angelo - usłyszała, mijając jednego z ochroniarzy, Bena. Był bardzo sympatycznym mężczyzną w jej wieku, z którym zawsze można było zamienić kilka słów.
- Cześć, Ben. Co u twojej mamy?
- Nic, postanowiła założyć hodowlę kaktusów. Ten klimat Arizony zdecydowanie źle działa na jej rozumowanie...
Angela zaśmiała się i pomachała do kolegi, idąc dalej. Uśmiechnęła się do mijanej Lauren Mallory, mimo że w rzeczywistości jej nie znosiła.
- Angelo? - To Eric Yorkie, szef Departamentu, podszedł do niej z jakimiś papierami. - Angelo, mamy problem. A właściwie przypadek...
- Nie lubię, jak określasz moich pacjentów „przypadkami” - wymamrotała, biorąc od niego papiery.
- Niech ci będzie. Pacjent. Cullen Edward, lat dwadzieścia czte...
- Cullen? Ten Cullen?
- Tak, ten - odparł Eric niecierpliwie, kręcąc głową.
- Co on tu robi? - zapytała Angela, głęboko poruszona. Widziała Cullena kilka razy w telewizji albo w Internecie. Młody, przystojny i inteligentny pisarz... Oto, kim był. Co w takim razie robił w departamencie?
- No właśnie próbuję ci powiedzieć. Morderstwo.
Kobieta wytrzeszczyła oczy.
- Że niby go zabili?
- Że niby go nie zabili. Gdyby tak się stało, nie zgłosiłbym się do ciebie, a do Lauren - mruknął zniecierpliwiony Eric. Lauren zajmowała się tutaj sekcją zwłok. I to był powód, dla którego Angela akceptowała jej oschłość. Sama nie potrafiłaby normalnie funkcjonować, grzebiąc trupom we wnętrznościach. - To on zabił. Jeszcze nie zostało to nagłośnione przez media, zadbaliśmy o to, ale, niestety, pierwsze przecieki już się pojawiły...
- Kogo?
- Newton Mike, trzydzieści dwa, słynny mecenas sztuki. Znany głównie na zachodzie, urodził się w stanie Waszyngton, w Seattle.
- W takim razie co ta sprawa robi w wydziale NY?
- Znaleziono go właśnie w nowojorskim hotelu West Side. Razem z Cullenem, który wyglądał, jakby zwariował.
Angela zmarszczyła brwi, podziękowała Ericowi i ruszyła do swojego biura, przeglądając uważnie akta młodego poety. To właśnie było straszne - młodzi, zdolni ludzie z przyszłością, z szansą na rozwój, karierę i szczęście tak często kończyli za kratkami czy w psychiatrykach. Zaczęła się zastanawiać, jak mogło dojść do tak wielkiego nieporozumienia, że ten utalentowany człowiek jest podejrzewany o morderstwo...
Gdy zamknęła drzwi do swojego gabinetu, usiadła za biurkiem i otworzyła szufladę. Westchnęła głęboko i spojrzała na kartkę papieru z wydrukowanym czarną czcionką wierszem. Ten chłopak miał ewidentny talent. Jeżeli faktycznie był mordercą, co skłoniło go do popełnienia tak obrzydliwego czynu na niewinnym człowieku? Czy poszło o pieniądze, miłość, zemstę?...

- Cullen, ruszaj dupę i idziemy!
Edward zacisnął powieki. Nie zamierzał nigdzie się ruszać. Jego żywot dobiegł końca wraz z chwilą, w której pociągnął za spust. I tak nie widział już sensu istnienia. Nie obchodziło go, co z nim zrobią, chyba, że zamierzają wrzucić go w stado napalonych więźniów. Podejrzewał, że wtedy jego instynkt samozachowawczy na pewno zrobiłby swoje.
- Słyszysz mnie?
Usłyszał czyjeś kroki, a potem ktoś się pochylił i nim potrząsnął.
- Nie, nie ruszę dupy i nie idziemy - wycedził, otwierając oczy.
- Masz rozmowę z policyjnym psychologiem - wymamrotał jakiś goryl. Plakietka na jego piersi mówiła, że nazywa się Ben.
- Nie jestem psycholem - odwarknął.
- Chciałbyś być. Wstawaj, to ci nie zaszkodzi.
Edward uniósł brew i zaśmiał się.
- Psychol - wymamrotał, wstając i uśmiechając się do siebie. - Pewnie, że wolałbym.
Pięknie. Tego mu jeszcze brakowało - czterogodzinnej gadki z jakimś walniętym psychiatrą, który będzie się doszukiwał traumy w jego dzieciństwie albo skrzywień w psychice. Jakby to mu miało pomóc. Jakby to miało przynieść jakieś skutki. Jakby mu zależało...
Klawisz wyprowadził go z aresztu i poprowadził korytarzami. Szli powolnym krokiem, a ochroniarz ściskał jego przedramię z nadludzką siłą. Edward skrzywił się. Czuł na sobie wzrok mijanych ludzi. Nie chciał na nich patrzeć, więc spuścił głowę, klnąc pod nosem jak szewc. Wolałby być niewidzialny.
- To tu - usłyszał niski, tubalny głos strażnika. Podniósł wzrok i zobaczył, że ten otwiera drzwi do jakiegoś niezbyt przytulnego pomieszczenia ze stołem i dwoma krzesłami po obu jego stronach naprzeciwko siebie. Z sufitu zwieszała się stara lampa, oświetlając cały pokój niemrawym światłem. Ben wepchnął go do środka, zdjął kajdanki z jego nadgarstków, by lewą rękę zakuć w te drugie przyczepione do poręczy krzesła. - Dla bezpieczeństwa.
- Dla psycholi - poprawił go Edward, siadając grzecznie. Ochroniarz spojrzał z powątpieniem na skórzane pasy, zwisające bez życia z oparcia krzesła. Chłopak rzucił im szybkie spojrzenie. - Jak na psycholi przystało.
Ben tylko pokręcił głową z uśmiechem na ustach i wyszedł z pomieszczenia, na odchodnym rzucając tylko jakąś uwagę o zakazie ruszania się z miejsca.

- Eric, prosiłam, żebyś wreszcie załatwił mi jakieś normalne miejsce na rozmowę z więźniami... Pokój dwieście dwa nie sprzyja przyjaznej atmosferze.
Eric Yorkie pokręcił głową.
- Angelo - wymamrotał spokojnie, prowadząc ją powoli wzdłuż korytarza. - Departament nie ma pieniędzy...
Skręcili w korytarz, a Eric otworzył przed nią drzwi.
- Rozmowa skończona - powiedział stanowczo, gdy otworzyła usta. - Przyp... Pacjent czeka.
Angela rzuciła mu mordercze spojrzenie i weszła do pomieszczenia, zamykając drzwi.
Rozejrzała się wokoło i od razu zmarszczyła brwi. Pokój był tak odpychająco brzydki i szary, że jej samej odechciało się jakiejkolwiek rozmowy. Szare, zimne ściany, zmatowiała, brunatna podłoga, do tego srebrny metalowy stół i takie same krzesła. W rogu dwie kamerki, na środku stara lampa ledwo co trzymająca się na cienkim kablu przyczepionym do sufitu. No i jej pacjent - słynny nowoodkryty poeta, Edward Cullen w całej okazałości.
Pamiętała jego zdjęcia z Internetu i gazet. Był nieziemsko przystojny - miał kasztanowe, błyszczące włosy, wydatną szczękę, zielone oczy okalane ciemnymi rzęsami, wąskie, ale bardzo zachęcające usta, wspaniałą sylwetkę - po prostu mężczyzna idealny.
Teraz jednak wyglądał inaczej. Oczy miał podkrążone i przekrwione, szczękę pokrył kilkudniowy zarost, był przygarbiony i smutny. Jego włosy były brudne i w nieładzie, usta poranione, a twarz przybrała barwę kredy. Przeniósł wzrok na Angelę, gdy usiadła naprzeciw niego.
- Cześć - powitała go ciepło, uśmiechając się. W jego oczach zobaczyła iskierkę kpiny. – Nazywam się Angela. - Milczał. - Nie przedstawisz się?
- Przecież wiesz, jak się nazywam, ile mam lat, znasz imiona moich rodziców, miejsce mojego urodzenia, ulubiony kolor oraz fakturę papieru toaletowego, którego używam najczęściej, więc po co odstawiać tę całą szopkę?
Pokręciła głową, wyciągając z teczki notatnik i ołówek. Edward zaśmiał się ochryple.
- Będziesz notować moje oznaki zdenerwowania i te inne kurewskie psychologiczne pierdoły, tak? - zapytał, nadal chichocząc.
- Słyszałam, że nie chcesz nikomu wyznać motywu morderstwa. - Angela spojrzała na niego uważnie, wypatrując w jego oczach jakiejś reakcji. One jednak pozostały niewzruszone.
- Mam prawo zachować milczenie - odparł urzędowym tonem.
- Tak, ale ja nie jestem tu, aby ci zaszkodzić. Chcę ci pomóc.
- Wszystko, co powiesz, może zostać obrócone przeciwko tobie - zaskrzeczał w ten sam sposób.
- Nie chcę niczego przeciwko tobie obracać, a już na pewno nie tego, co pozostanie między nami - powiedziała ciepło. Edward milczał. - Edwardzie? Zdradzisz mi motyw czy nie?
- Nie - odpowiedział bez chwili wahania. - Nie twój zasrany interes.
- Ale twój - odparła Angela. - A ja ci w tym...
- Nie potrzebuję żadnej kurewskiej pomocy - przerwał jej stanowczo. - Żadnego kurewskiego profilu psychologicznego, retrospekcji, doszukiwania się traumy z dzieciństwa ani innego gówna, które tu odstawiacie.
Angela uśmiechnęła się w duchu. Przestał być spokojny - to już coś.
- W takim razie umówmy się. Nie sporządzę profilu psychologicznego, nie będziemy prowadzić retrospekcji, jeżeli sam nie poczujesz takiej potrzeby, nie wspomnę słówka o traumach ani o innych gównach, które odstawiam - zaproponowała.
Edward uniósł brew.
- Nie idę na ugody z psychologami - skwitował.
- Czyli wolisz profile psychologiczne?
Zmarszczył brwi.
- Dobra, wygrałaś - wymamrotał. - Ale jeżeli to umowa, to pewnie chcesz coś w zamian, tak?
- Owszem - powiedziała Angela, bawiąc się ołówkiem. - Narysuj mi powód, dla którego zabiłeś. To może być słowo, symbol, rzecz albo cała sytuacja. Cokolwiek. - Przysunęła do niego notatnik z ołówkiem. - A w zamian żadnych psychologicznych gówien.
Edward zmrużył oczy, przenosząc wzrok z jej twarzy na kartki papieru. W końcu wyciągnął otwartą prawą rękę w kierunku kobiety.
- Umowa?
- Umowa - mruknęła z satysfakcją, ściskając ją. Edward złapał za notatnik oraz ołówek i kilkoma ruchami naszkicował jakiś przedmiot. W końcu zakończył pracę i podsunął skończoną robotę w kierunku Angeli. Zmarszczyła brwi. - Papieros? - zapytała z niedowierzaniem. - Zabiłeś dla papierosa?
- Nie. - Zaśmiał się. - Nie. To kolejna umowa. Powiem cokolwiek, jeżeli dostanę fajkę.
- Ja nie palę - odparła szybko.
- Skoro ty nie palisz, to ja nie gadam - skwitował. - Rozmowa skończona.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Suhak dnia Pon 10:39, 03 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
polly
Administrator



Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 90
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:07, 31 Lip 2009    Temat postu:

O jedyny Boże.
Niesamowicie się cieszę, że to opowiadanie trafiło na forum, bo jest jednym z moich absolutnie ulubionych. Czytałam je do tej pory w miarę regularnie, więc jestem w miarę na bieżąco. Wspaniale było jednak przeczytać je ponownie bo początek SGS uosabia klimat i poziom tego tekstu. Absolutna rewelacja. Mam nadzieję, że grono wiernych czytelników jeszcze się powiększy.

Aktualizacja: Nieodpowiednie oznaczenia. Zmieniłam, jednak następnym razem proszę się pilnować.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez polly dnia Wto 9:27, 18 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sonea
Fanatyk



Dołączył: 03 Lip 2009
Posty: 1071
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Świat.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:15, 18 Wrz 2009    Temat postu:

Świetne, rewelacja, sensacja... Ile takich przymiotników napisać, by uznać to za konstruktywny komentarz?
Nie wiem, jak dobrać słowa, by opisać to, co spowodowałaś w mojej głowie.
O już chyba wiem. Niedosyt. Chcę więcej po przeczytaniu tego co wstawiłaś. Czuję niesamowitość, która bije od tekstu.
Jestem na tak Very Happy
Ave Wena,
Sonea.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.oopowiadania.fora.pl Strona Główna -> Fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin